Marzec się skończył, więc mogę go podsumować.
Skończyłam czterdzieści dziewięć lat i żyję, za co jestem naprawdę wdzięczna kosmosowi. Spędziłam przyjemnie dzień urodzin - zanurzona w ciepłych wodach mineralnych - niczym w wodach płodowych. Dwa dni później poszłam na zabiegi odmładzające, które osiągnęły cel o tyle, że mnie dogłębnie zrelaksowały.
Zagadnięta przez kosmetyczkę, powiedziałam, że ostatnią wizytę tego typu miałam siedem lat temu. I to prawda. Tyle że tutaj trzeba dodać, co zdarzyło się kilka dni po tamtej wizycie (nieudanej, bo pani Karen zapomniała mnie wpisać w grafik).
Otóż cztery dni później wybuchło metro.
Przechodziłam rano przez bramki na początkowej stacji metra, gdy przyszedł do mnie sms. Nie miałam wtedy smartfona. Zo. pisała, że na lotnisku był wybuch. - Wszystko tu w porządku - odpisałam. Była 8.22 dwudziestego drugiego marca 2016 r.
Dojechałam do stacji M. tuż przed dziewiątą, wysiadłam, weszłam do biura, włączyłam komputer - i wtedy się zatrzęsło.
Nie wiem, czemu terroryści robią to, co robią i skąd w ludziach tyle zła. Stawiam, że jesteśmy tacy z natury. To niewielki, ale znaczący aspekt ludzkiej osobowości. Jak łyżka dziegciu w beczce miodu.
Od tamtek pory, kiedy jadę metrem, zawsze odczuwam leciutki niepokój. Wyobraźnia pracuje.