Czas mroku
Nadciąga zgniły, mokry listopad. Dziś w nocy zaczynają krążyć wspomnienia o tym, co minęło i o tych, których nie ma już z nami. Kwiaty i świeczki na grobach opłacone.
Dzieciaki, przebrane, chodziły po naszej ulicy, zbierając cukierki.
Choć dzisiaj piątek, nie zaś sobota, wyszłam na zakupy spożywcze. Wróciłam obładowana wiktuałami, a przed szóstą przyjechała jeszcze dostawa ekowarzyw, owoców i mleka. Lodówka pełna. Jot wyszedł na noc do kolegi.
Czuję się naprawdę niedocenianym elementem tej układanki rodzinnej. Nikt nie zauważyłby mojego braku.
Niczego nie gotowałam, zjadłam kanapki z jajkami przepiórczymi. Jot zjadł na uniwersytecie.
Pozamiatałam mieszkanie i sprzątnęłam papierowe odpady, wynosząc je do garażu. Poraża mnie miałkość tych czynności (jak i tych, które wykonywałam dziś zdalnie w pracy). Aż mi żal mojego mózgu, który był moją największą siłą. Kiedy to było!

