Liście mokre od wspomnień
Chodzę na uniwersytet, uczę dwie grupy. Wczoraj wydarzyło się to, co miało: problem techniczny, drzwi nie chcą nas wpuścić do sali. Studenci prosza o pomoc tutejsza panią z dziekanatu, ta dzwoni po strażniczkę-dozorczynię. Pani strażniczka przynosi gruby pęk kluczy, próbuje kolejno, poddaje się. Co robić? -Zaprowadzę was do gołębnika.
Idziemy skrótem (tajnym) do biblioteki, wspinamy się na piąte piętro, wchodzimy do sali na tyłach czytelni i zaczynamy pracę.
Jestem stworzona do takiej roboty. Choć dziesięć lat temu taką pracę zostawiłam, bardzo chcę do niej wrócić. Bardzo.
Trochę połaziłam po kampusie: młodzi są radośni, beztroscy, nieśpieszący się donikąd. Ubrani różnorako, każdy po swojemu. Tacy jeszcze wolni, bez zobowiązań.
Ja - brodzę wśród mokrych liści, próbuję się nie zgubić między budynkami. Liście przypominają mi o tamtych minionych październikach, gdy studiowałam, a potem kolejnych, gdy studentów doglądałam. Te wszystkie lata począwszy od 1993 r. aż do 2010. A teraz - w 2021 rzecz na nowo się zaczyna. I myślę, że Zo. by mi kibicowała, i ta myśl dodaje mi otuchy, choc wracam wieczorem wyżęta i bez sił.