• Grupa PINO
  • Prv.pl
  • Patrz.pl
  • Jpg.pl
  • Blogi.pl
  • Slajdzik.pl
  • Tujest.pl
  • Moblo.pl
  • Jak.pl
  • Logowanie
  • Rejestracja

Co chce, to robi.

Blog zastępczy, szary, pakowy, gat. II. / Albonubes: typowa szatynka.

Kalendarz

pn wt sr cz pt so nd
27 28 01 02 03 04 05
06 07 08 09 10 11 12
13 14 15 16 17 18 19
20 21 22 23 24 25 26
27 28 29 30 31 01 02

Kategorie postów

  • literatura i język (45)
  • o sobie (230)
  • studia (25)
  • świat (137)
  • tworzenie (19)

Strony

  • Strona główna
  • Księga gości

Archiwum

  • Czerwiec 2025
  • Maj 2025
  • Kwiecień 2025
  • Marzec 2025
  • Luty 2025
  • Styczeń 2025
  • Grudzień 2024
  • Listopad 2024
  • Październik 2024
  • Wrzesień 2024
  • Sierpień 2024
  • Lipiec 2024
  • Czerwiec 2024
  • Maj 2024
  • Kwiecień 2024
  • Marzec 2024
  • Luty 2024
  • Styczeń 2024
  • Grudzień 2023
  • Listopad 2023
  • Październik 2023
  • Wrzesień 2023
  • Sierpień 2023
  • Lipiec 2023
  • Czerwiec 2023
  • Maj 2023
  • Kwiecień 2023
  • Marzec 2023
  • Luty 2023
  • Styczeń 2023
  • Grudzień 2022
  • Listopad 2022
  • Październik 2022
  • Wrzesień 2022
  • Sierpień 2022
  • Lipiec 2022
  • Czerwiec 2022
  • Maj 2022
  • Kwiecień 2022
  • Marzec 2022
  • Luty 2022
  • Styczeń 2022
  • Grudzień 2021
  • Listopad 2021
  • Październik 2021
  • Wrzesień 2021
  • Sierpień 2021
  • Lipiec 2021
  • Czerwiec 2021
  • Maj 2021

Archiwum marzec 2023

< 1 2 >

Mmm, powiedzmy

Ludzie stanowczo za dużo mówią. Mówią też byle jak i bezmyślnie. Produkują słowa chyba dla samej produkcji.

 

Ludzie za dużo też piszą, szczególnie od czasu rozkwitu internetu.

 

I te wszystkie słowa potem trzeba interpretować, analizować, tłumaczyć, korygować, przeżuwać. To czasem mnie bardzo męczy i obciąża. Uszu zamknąć się nie da, oczy na szczęście tak.

 

Koty, koty na szczęście nie mówią wcale, używają tylko paru prostych gestów. Człowiek zaś jest skomplikowany. Po co werbalizować? Po co wszystko komentować?

 
26 marca 2023   Dodaj komentarz
literatura i język  

Bułgarski

Od dwóch tygodni, dwa razy w tygodniu, uczę się intensywnie bułgarskiego. Naprawdę.

 

Jest bardzo miło, ale natężenie nowego słownictwa sprawiło, że dziś po zajęciach doświadczyłam zjazdu eneregetycznego. Głowa, dziąsła, żołądek - pulsowały mi z wysiłku.

 

Moja pamięć krótkotrwała nie jest już tak świetna jak kiedyś, to pewne, ale stymulacja mózgu to najlepsze ćwiczenie przeciw starzeniu się.

 

Ciekawy jest słowiański język bez deklinacji: wszystkie rzeczowniki w niezmiennej formie. Czudesno.

 
23 marca 2023   Dodaj komentarz
o sobie  

Do wód

Jest tu taki zwyczaj, że w dzień urodzin bierze się wolne. Zaplanowałam zatem mały wyjazd. Już jakoś tak w styczniu. Do wód. Ciepłych.

 

Ale dzień wcześniej, w środę, miałam umówioną coroczną mammografię z USG, z samego rana, czyli o 7.30.

 

Kiedy się idzie na takie badanie, trzeba zawsze wziąć pod uwagę potencjalny wynik na plus i na minus. Czyli człowiek idzie tam w nastroju dość poważnym. Ja szłam wiedząc, że od lat mam guzy, które zaczęły sprawiać mi ból. A pani doktor/profesor powtarza, że takich rzeczy się nie operuje, bo są łagodne i nie złośliwieją.

 

Ale po USG doktor powiedziała: - Może ewakuujemy płyn z torbieli? Nie mogłam odmówić, a ona wbiła mi w delikatne ciało wielką igłę i ściągnęła jakieś dziesięć centymetrów sześciennych paskudnej, krwistej cieczy, o której odruchowo powiedziałam "ohyda". - Wcale nie - skomentowała ostro. - I nie trzeba tu żadnej analizy.

 

No to sobie poszłam z plasterkiem i siniakiem. Który mam do dziś.

 

Wieczorem po pracy pojechałam na największy dworzec w mieście, aby udać się pociągiem do wód. Dwa pociągi mi uciekły, zaś kolejny okazał się ostatnim. Wsiadłam więc do niego, licząc, że dojedziemy na czas do miasteczka P., gdzie miałam osiem minut na przesiadkę. Drogę przebywałam wielokrotnie, to tylko 1,5 godziny jazdy. Tym razem jechało mi się świetnie, bo pociąg miał piętrowe wagony i usiadłam sobie na pięterku.

 

Ale pociąg spóźnił się o ponad 10 minut.

 

Przebiegłam z peronu 2. na 4. (tor właściwie, bo tu nie ma peronów), a tam stał na światłach inny pociąg - miałam cichą nadzieję, że do S. Spróbowałam otworzyć drzwi - zablokowane.

 

Wtedy dołączyli do mnie dwaj panowie z walizkami. Dobili się do motorniczego - Wpuści nas pan? - Nie mogę! - Pan do Spa? - Nie, ten do Spa już odjechał.

 

Jak niepyszni odeszliśmy na peron pierwszy. - Pani zobaczy w aplikacji, kiedy będzie następny. Ja: - To był ostatni pociąg na dziś.

 

Wyszliśmy przed dworzec w mieście Pepinster. Oświetlenia praktycznie nie było, informacji o transporcie też nie. Panowie - jak się okazało strażacy z Francji jadący do Spa służbowo - postanowili zamówić taksówkę dla całej naszej trójki. Ale bądźmy realistami: na walońskiej prowincji, po 20.00, nie jest to rzecz łatwa. Pani z radiotaksi obiecała oddzwonić. I tak czekali, paląc (strażacy lubią dym, napisała mi potem siostra).

 

Ustaliliśmy, że jedziemy w tym samym kierunku. Zerknęłam na Google maps; 200 metrów od dworca znalazłam przystanek lokalnego PKS (TEC), z którego za 3 minuty miał odjechać ostatni tego dnia autobus. - Tamtędy na autobus - powiedziałam i poszliśmy w stronę przystanku Eglise, logicznie zlokalizowanego koło kościoła (l'eglise).

 

Doszliśmy na czas, z tym że autobus spóźnił się kilka minut. Myślałam już, że wypadł - to byłaby katastrofa... Ale nasz 388 w końcu nadjechał. Przy wejściu musiałam oczywiście zapłacić za bilet; pan kierowca w wieku zaawansowanym, z plamami starczymi na rękach, wydał mi nie bez kłopotu z 20 euro. Przeprosiłam za zamieszanie; zapłaciłabym aplikacją, tyle że kilka tygodni wcześniej ją wyrzuciłam z telefonu, po tym, jak Jot skończył praktyki w Walonii, w Louvain-La-Neuve.

 

I pojechaliśmy przed siebie, w całkowitym mroku. Drogą - jak by nie było - górską, choć te góry są malutkie.

 

Po 20 minutach zobaczyłam przez okno znajomy widok głównego placu miasta Spa - światła i największy hotel w tym mieście.

 

Pożegnaliśmy się z panami strażakami, którzy też wysiedli, żeby udać się do swojej remizy. A ja weszłam do hotelu i zameldowałam się na recepcji. A potem, z dziką rozkoszą, w pokoju nr 311, wskoczyłam do wanny.

 

Ciekawa była autoanaliza tego, co myślałam tego wieczora. Otóż przyznam, że na dworcu w Pepinsterze miałam ochotę wracać do domu; potem zdałam sobie sprawę, że przy braku połączeń kolejowych ostatnie 10 kilometrów mogę bez trudu przejechać taksówką albo autobusem, nawet okazją. Że hotel na mnie poczeka, że przede mną ciepłe kąpiele w termach i pyszne jedzenie w znajomej pizzerii, i że warto spróbować. Ale gdyby zrezygnować - to też dobrze.

 

Trudno opisać słowami poziom zmęczenia, jaki mnie dopadł po moich przygodach. Ostatni wieczór czterdziestoośmiolatki zakończyłam więc dość wcześnie. Ciało odprężyło się po tej dawce stresu w ciepłej wodzie, a umysł po prostu się wyłączył; potem otuliłam się kołderką w wielkim queen's bed, nastawiłam budzik na 9.00 i usnęłam. Wcześniej robiąc zdjęcia nocnym światełkom małego miasta.

 

 

Obudziłam się już jako czterdziestodziewięciolatka, poszłam znowu do kąpieli, a potem na śniadanie.

 

Ekspres do kawy w miejscowej restauracji był dla mnie tak hojny, że kawa rozlała mi sie poza filiżankę, na spodek.

 

W południe wymeldowałam się i pojechałam na szczyt wzgórza, gdzie mieszczą się termy i gdzie miałam wykupione trzy godziny pluskania się.

 

 

W termach nie ma zasięgu, ale chwilkę przed wejściem na basem odebrałam telefon, z którego wywnioskowałam, że w mojej najbliższej rodzinie rzeczy zapowiadają się obiecująco.

 

Ciekawa rzecz: woda wydała mi się cieplejsza niż dawniej, przed laty. I jakby głębsza. Taplałam się w basenie głównym, wypłynęłam też na dwór, gdzie ciepła woda parowała w chłodnym powietrzu, gdzie mogłam wystawić twarz do słońca. Potem poszłam do łażni hammam, parowej i piekielnie gorącej; i do zaciemnionego pokoju relaksacyjnego, gdzie rozpylają zapach świerku albo cytryny i świecą ultrafioletem.

 

I przez cały ten czas starałam się nie myśleć, oczyścić mózg z bieganiny myśli, ponieważ jego gorączkowa działalność obraca się czasem przeciwko mnie. I nawet się udało.

 

Poleżałam pod lampami na podczerwień. Wygrzałam kości.

 

Wody termalne i chlapanie się w nich pomaga mi na moje delikatne, nadruchome stawy, odciąża plecy i wspaniale relaksuje. Leżę sobie, patrzę w sufit, patrzę na ludzi i nie martwi mnie nic.

 

Kiedy zjechałam na dół, telefon znowu zadzwonił i dobre wieści się potwierdziły. Dlatego z lekkim sercem poszłam coś zjeść.

 

Miejsce, gdzie jadam obiadki za każdym razem, gdy jestem w Spa (czyli średnio raz w roku z czteroletnią przerwą), to pizzeria naprzeciwko kościoła.

 

Jeszcze cztery lata temu nazywała się Tectis, ale wówczas jej właściciel, Angelo C., sprzedał ją ze względu na stan zdrowia. Bywaliśmy tam wielokrotnie; pan Angelo, Sycylijczyk z Enny w wieku mojego ojca mniej więcej, opowadał mnie i Jotowi, jak uczył się robienia pizzy na Sycylii, jak za błędy tłukł go po głowie jego patron; jak za młodu przybył do pracy we włókienniczym Verviers; że ciasto na pizzę zarabia się dzień wcześniej, a kolejnego dnia rozwałkowuje i wsadza z dodatkami do pieca. - Sos czosnkowy? - pytał zawsze. - Chcesz mi pomóc? - pytał Jota. Wielokrotnie pisałam o tych wizytach w Tectis na moim zaginionym blogu; szkoda, że te wpisy zaginęły na zawsze. Angelo miał młodą żonę z Maroka i dwoje małych dzieci, Rayana i młodszą dziewczynkę. Wierzę, że mają się dobrze.

 

A samą knajpkę, która mieści się tuż poza głównym traktem i nazywa się Au feu de bois: pizza, pasta et plus, kupili inni właściciele, którym udaje się kontynuować chlubną tradycję. Odnowili i lekko zmienili wnętrze (żal tylko francuskich chansons, króre tu rozbrzmiewały z głośników za czasów Angelo). Pizza przede wszystkim, ale i makaron robią zacny, a przekonałam się o tym własnie w swoje urodziny. To tego białe winko i espresso. O szesnastej lokal był prawie pusty, z wyjątkiem młodej pary kupującej pizzę na wynos, ale prawdopodobnie w popularniejszych porach mają dużo roboty - i bardzo dobre recenzje.

 

Jasne, że byłoby przyjemniej dzielić z kimś ten posiłek, ale miał to być samotny wyjazd i jako taki dobrze się sprawdził.

 

 

Do domu wróciłam bez większych przygód, już tylko pociągiem, słuchając sobie ulubionej muzyki w słuchawkach. Kiedy z wieczornego treningu wrócił Jot, okazało się, że ma dla mnie wspaniały prezent: wysprzątany pokój.

 

A zatem żyję. Tym samym przeżyłam swoja matkę, która umarła w dniu swoich urodzin. Jest mi z tym dziwnie i trochę strasznie. Ale mówię sobie: inszallach, będzie to będzie, możesz tyle, ile możesz, a reszta...

 

No, reszta jest czekaniem. I poezją czasem też.

 

 

Najlepsza pizzeria w Spa

baseny z wodami termalnymi

 
18 marca 2023   Dodaj komentarz
o sobie  

Wyleżenie się

Poleżałam, trochę się zregenerowałam. Głowa i zatoki już prawie ok.

 

Prawie zakończyłam/ukończyłam część pierwszą praktyk, to znaczy zostało mi osiem godzin z wyznaczonych (samej sobie) czterdziestu ośmiu. Teraz czekam mnie część druga - tu pozostało mi godzin 36 z 43 zaplanowanych; pomijam rozpisanie tego w dzienniku. No ale już bliżej niż dalej i do końca maja powinnam być już po.

 

Pogoda po drodze zmieniła się dwukrotnie. W Dzień Kobiet nawiedził nas śnieg, który żył krótko jak ważka, ale poprawił mi humor w całym tym zakatarzeniu.

 

Co ciekawe i nieoczekiwane, udało mi się zacząć pisanie pracy z literatury XX/XXI wieku (Białoszewski, Świrszczyńska, Hartwig!) i może nawet wyslę ją na zaliczenie już w przyszłym tygodniu. Miałam na tyle determinacji, że wczoraj, po zajęciach na studiach podyplomowych, usiadłam ponownie na kilka godzin i, o dziwo, skleciłam kilka stron, które mają sens.

 

A wcześniej stworzyłam i wysłałam pracę z metodyki. Przyznam, mam z tym problem, bo jako filolog angielski mam zupełnie różne od polonistycznego podejście do metod i środków nauczania. No i nie mam większych doświadczeń z zakresu szkoły podstawowej - wyjąwszy moje kończące się praktyki. Z nich właśnie skorzystałam, opisując prawdziwą lekcję sprzed dwóch tygodni. Zrobione, duża ulga.

 

Podsumowując, jeszcze trochę i ukończę drugą moją podyplomówkę. Od kwietnia za to będę musiała zabrać się za doktorat - promotor zażyczył sobie podbudowy filozoficznej mojej pracy, więc zamówiłam książki Bubera i Benjamina, dorzucę Kristevę i będę się radośnie obczytywać.

 

 
12 marca 2023   Dodaj komentarz
studia  

Pusto

W tym tygodniu mam zwolnienie lekarskie, bo do ucha/zatok wlazł mi wirus. Lewe zatkane.

 

Mam więcej czasu. Poleguję.

 

Dziś pocztą dostałam legitymację studencką, bardzo się cieszę, że przyszła jako namacalny dowód nowego początku.

 
08 marca 2023   Dodaj komentarz
< 1 2 >
Albonubes | Blogi