W stronę czegoś
Ruch, zawsze ruch, jak w Baroku. Ruch w stronę czegoś nowego, co się czai za rogiem.
Dziś ostatnie zaliczenie na studiach podyplomowych. Nie będę więcej studiowała podyplomowo, obiecuję sobie. Wykańcza mnie to, że muszę napisać wiele esejów/zaliczeń w pewnym terminie, który koliduje z innymi moimi terminami (praca, jedzenie, spanie, mecze Jota). Ponieważ są to studia nauczycielskie, muszę do tego dodać 90 godzin praktyk na dwóch różnych szczeblach - etapach nauczania. Być może brzmi to niewinnie, ale w praktyce oznacza, że muszę przygotować i przeprowadzić wiele godzin zajęć, które potem trzeba opisać. Żeby je przeprowadzić, muszę pojechac do odległego miasta, ponosząc koszty w formie finansowej i czasowej, że o wydatku energetycznym nie wspomnę...
Zdecydowałam, że więcej podyplomówek nie będzie. Bo życia nie starczy. Teraz zająć się muszę doktoratem, czyli poezją. "Zawodowo zajmuję się poezją" - czy nie brzmi to pięknie? Na razie to teoria, bo utrzymuję się zgoła z czegoś innego, ale... być może kiedyś ktoś mnie zatrudni ze względu na poezję właśnie. Amerykańską czy polską.
Jot wczoraj zagrał dwa mecze; duża rzecz, choć oba przegrane. Szanuję jego zaangażowanie. Za tydzień przedostatni mecz sezonu, postaram się tam być. Znaczy na wyjeździe w V.
Wczoraj przygotowałam grunt pod balkonową wegetację - naszykowałam doniczki i ziemię na ten sezon, przesadziłam, co się uchowało z poprzedniego sezonu albo co właśnie kupiłam (bambusy). Zasiałam bratki i jakieś płożące cuda. Teraz oczekiwanie - czy wzejdzie, czy się uda. Doniczki mam z jednej firmy, miodowe, z wyjątkiem tych do bambusów (szare). Dla uczczenia mojego wysiłku rozpadał się deszczyk - poziomy. Niech rośnie.