Coraz częściej je widuję. Na początku lutego, kiedy odwiedziła mnie Ka., drogę przebiegł nam lisi rudzielec, uciekający w pola. Potem, kiedy jechałam tramwajem, którego tor wiedzie przez swoisty wąwóz, na którego ścianach widać wśród rzadkich drzew niejedną lisią norę, widziałam, jak taki rudzielec właził do swojego domku w środku dnia.
Lubię tramwaje, tyle obserwacji można w nich poczynić. Tydzień temu, kiedy jechałam do centrum handlowego, do tramwaju wszedł młodzieniec w typie Boba Marleya, urody uderzająco niezwykłej. Którą ukrywał trochę, gapiąc się w telefon.
Podobnego młodzieńca, choć o jaśniejszej cerze, spotkałam wczoraj w sklepie, gdzie zwykle kupuję litrowe jogurty. Siedział w sąsiedniej kasie. W ogóle - wszyscy tacy piękni i bezczelnie młodzi tej wiosny.
W tym tygodniu szłam sobie do centrum na piechotę i obserwowałam rejestracje samochodów. Były imponujące jako logiczny ciąg, bo wyglądały tak: LUJ (czyli niechlujny odpad), FEO (brzydki), FUJ (wiadomo) i wreszcie FSB (takie czasy!). Co za seria. Z drugiej strony - ja wszędzie widzę znaki.
Dziś Ziemia dla mnie obróciła się po raz kolejny i weszłam w pięćdziesiąty drugi rok życia. Nie sądziłam, że aż tyle uda mi się zapisać w moim dzienniku podróży. Uważam to za osiągnięcie, zwłaszcza że wewnętrznie mam lat pięć albo maksymalnie dziewiętnaście.
Życzę sobie zdrowia i mnóstwa pieniędzy.