Deszcz
Nie ma deszczu! Nie ma letniego deszczu. Kilka aplikacji pogodowych pomyliło się!
Mimo to czekam.
Blog zastępczy, szary, pakowy, gat. II. / Albonubes: typowa szatynka.
pn | wt | sr | cz | pt | so | nd |
27 | 28 | 29 | 30 | 01 | 02 | 03 |
04 | 05 | 06 | 07 | 08 | 09 | 10 |
11 | 12 | 13 | 14 | 15 | 16 | 17 |
18 | 19 | 20 | 21 | 22 | 23 | 24 |
25 | 26 | 27 | 28 | 29 | 30 | 31 |
Nie ma deszczu! Nie ma letniego deszczu. Kilka aplikacji pogodowych pomyliło się!
Mimo to czekam.
Jest wieczór. Dzień był dość pracowity, choć weekendowy: zrobiłam zakupy, zasiliłam i poprzycinałam kwiaty na balkonie, pouczyłam online, umyłam podłogę, umyłam balkon itd.
Teraz wpółsiedzę, wpółleżę na łóżku z laptopem na kolanach. Spod łóżka spogląda na mnie pytająco kot. Z lewej strony mam okno na ulicę, teraz uchylone, dzięku czemu jest trochę chłodniej. Z prawej mam lampkę do czytania, emitującą białe światło, którego natężenie można regulować dotykiem. Za lampką, przy szafie, mam cały kosz lektur, ale wieczorami nie mogę już czytać.
Zza okna czasem dobiega szum opon samochodów.
Czekam niecierpliwie na deszcz i dobrze mi z tym.
Tak właśnie lubię sobie wpółleżeć, wpółsiedzieć.
Mam w Alicante swoje miejsca, od lat wydeptane. Od roku 2017 czy 2018 kupuję czarne płyty, ponieważ wtedy właśnie nabyłam gramofon. Znalazłam w Ali sklep płytowy o nazwie Naranja y Negro, w którym kupuję stare płyty po regeneracji. W tym roku weszłam tam bez żadnego planu, popatrzyłam na półkę z klasyką i wtedy mnie olśniło. Otóż od kilku tygodni chodziło mi po głowie "Bolero" Ravela, a tu akurat czekała na mnie płyta z klasyką - Ravelem, ale też "Świętem wiosny" Strawińskiego... Złapałam longplay i położyłam go na ladzie, za która siedziała czarnowłosa w tatuażach. - Jedno euro - powiedziała ku mojej nieukrywanej radości.
Już trzy dni od powrotu z wakacji, a ja jestem dętka, zdechła. Dotąd nigdy tak nie było, choć różnice temperatur, ciśnienia i wilgotności między miastem wakacyjnym a miastem, gdzie mieszkam robią swoje, czyli osłabiają. Ale jestem słaba, bo skończyła się moja młodość i po raz pierwszy odczuwam to z całą mocą. Niby nie rozsypałam się do końca, względem ubiegłego roku nie ma jakichś dramatycznych zmian, ale ja czuję, że skończyło się to i owo.
Muszę się zmotywować: trzeba się zapisać na egzamin (na dwa właściwie), odebrać paczkę z poczty, posprzątać.
Może kupić bilet na mecz Barcelony? Mamy już kalendarz meczów naszego klubu (łubu-dubu! Nowy sezon ligi amatorskiej rusza za chwilę!), więc w wolny weekend moglibyśmy wyskoczyć - obejrzeć Lewandowskiego.
Pracuję znowu z paniami z Ukrainy, ucząc je zdalnie języka. Wczoraj zaczęłam pracę z panią mamą, w środę zacznę z jej córką. One mają motywację i energię, ja pomagam im się rozwijać. To piękne uczucie: patrzeć, jak ktoś rośnie i wzmacnia się, bo ucząc się języka, rozwijają się jako ludzie. Zawsze tak jest, a w przypadku uchodźców widać to szczególnie wyraźnie. Chyba po raz pierwszy w życiu rozumiem sens mojego zawodu. Widzę i pojmuję.
Uściślając: zawsze podobało mi się, że ucząc się języka (zresztą dowolnego przedmiotu), rozwijamy się jako ludzie. Byłam też tego świadoma, miałam też liczne tego dowody, bo moi uczniowie i studenci byli żywą ilustracją tezy, że uczenie się jest wielowątkową, wszechstronną przygodą. Ale teraz mam do czynienia z ludźmi z Ukrainy i Afganistanu, ludźmi wyjętymi ze skrajnych sytuacji życiowych. To, że mogę zaoferować im zwykłe zajęcia językowe, rozmawiać i prowadzić, oznacza powrót do normalności, zaopiekowanie się sobą. Rakiety spadają, ale życie toczy się dalej, bo toczy się.
Mam już tyle wiosen, że cieszę się, że piasek ma mi w czym zgrzytać. Dlatego wypełnia mnie radość, gdy raz w roku mogę wyciągnąć się na białym piasku wygrzanym przez hiszpańskie słońce.
Miałam zaszczyt już po raz dziesiąty w moim życiu gościć w Mieście Światła, w Alicante, w regionie Walencja. Dziesiąty raz - powinnam chyba dostać od miejscowych władz jakiś medal albo monetę okolicznościową.
Alicante = caliente. Gorąco.
Po raz trzeci z kolei prowadziłam odręczne zapiski, zaś po raz pierwszy zdecydowałam się nimi podzielić publicznie. Patrz poniżej, Czytelniku (jeśli jesteś).
---------------------------------------------------------------------------------------------------
15 lipca.
Dziś rocznica bitwy pod Grunwaldem, wczoraj - obrony mojej pracy magisterskiej. Oba wydarzenia miały miejsce w późnym średniowieczu.
Od wczoraj jestem w Alicante i jest to mój dziesiąty raz. Miasto bez zmian, upał 32 stopnie. Miejsce nad podziw znajome. Kolację zjedliśmy w pizzerii Artista: ja miałam bardzo dobry makaron z morskimi potworami. Ceny też ubiegłoroczne.
Wspomnienie o Zo. samo do mnie przyszło, żal, że nigdy nie byłyśmy tu razem, choć chciałyśmy. To już trzeci rok bez Zo., nie do wiary.
Wchodzę znowu w ten rytm upalnego dnia, z dwukrotną zmianą ubrań, dwukrotną kąpielą, perfumowaniem się mgiełką o zapachu białej róży. Światło w tym mieście nie ma sobie równych.
16 lipca.
Wczoraj pierwsze spotkanie z morzem. Wyszliśmy na plażę wcześnie i skonczyło się to bólem opalonych pleców. Zatoka Albufereta jak zwykle wzburzona od strony przystanku La Isleta, i zmącona. Woda była ciepła i słona, można w niej leżeć i rozmyślać. Albo nie rozmyślać.
Leżenie pod palmą, na palmie ćwierkają wróble, mają tam gniazdo.
Wieczorem po kolacji chcieliśmy tradycyjnie iść na lody jogurtowe, a tu niespodzianka - nasza lodziarnia zamknięta na dobre. Co za szkoda, przecież przetrwali lockdown...
17 lipca.
Noc krótka, gdy czeka się na transfer Lewego do Barcelony. Czy będzie prezentacja zawodnika w sobotę, czy w poniedziałek? Kontrakt na 3 czy 4 lata? Moglibyśmy wyskoczyć do Barcelony pociągiem, żaden problem.
Po wczorajszych 32 stopniach dzisiaj chyba jest chłodniej. Ciepło wnika w ciało i rozleniwia. Trzeba się poruszać wolniej i rozważniej.
Rozmawiałam z A., właścicielem naszego hotelu. Ma komplet gości, ale czeka go temporada baja, sezon poza szczytem począwszy od października - a musi zwrócić kredyt, jakiego rząd udzielił przedsiębiorcom na 0%. Myślę, że się uda. W hotelu przebywają wyłącznie cudzoziemcy - Amerykanie, Irlandczyk, Ukrainiec z Finlandii, Argentyńczycy. Hiszpanom, wg A., brakuje pieniędzy, poza tym oczekują pobytu all inclusive, a w naszym hotelu nie ma wyżywienia.
Świat nieodmiennie zmierza do katastrofy, ale muszę przyznać, że Hiszpanie przyjmują to pogodnie. Tej (wewnętrznej) pogody im zazdroszczę, jako człowiek Północy i w dodatku Wschodu.
Sąsiad w pokoju obok okazał się więc Ukraińcem. Słucha co prawda rapu po rosyjsku i głośno, choć ludzkość wynalazła już słuchawki (przypomina mi się końcówka lat 70. na basenie miejskim - to był wtedy czas ryczących radyjek tranzystorowych). Poza tym wojny tutaj się nie odczuwa, bo i jak. Oczywiście dumam, czy rosyjskojęzyczna osoba, którą mijam na deptaku jest od putina, czy z krainy słoneczników, bo występuje tu przepaść etyczna: tu bandyta, tam ofiara.
Mam na pokładzie nastolatka, który jest typowym przedstawicielem pokolenia S jak smartfon. Czasem udaje mi się przebić do jego świata, ale to są wyjątkowe chwile.
18 lipca.
Poniedziałek. P jak pranie. Wrzuciłam nasze ubrania do pralki na krótki cykl, mydło marsylskie da radę. Zresztą pierzemy codziennie, po plaży.
Miałam zajmujące i koszmarne sny: zwolniono z pracy kolegę (który w tym śnie wyglądał jak bułgarski dziennikarz Christo z organizacji Bellingcat), mój komputer gdzieś przestawiono, pracowaliśmy w kubikach przypominających dawne laboratoria językowe. Myślałam: co zrobię, nie mogąc pracować jak dotychczas? Na szczęście wystarczyło się obudzić.
Dzień dziś znowu upalny, standard po prostu lipcowy. To jedna z tych rzeczy, które w Hiszpanii są gwarantowane. Owszem, rok temu mieliśmy deszczowy dzień, a nawet burzę, ale to wszystko przelotne.
Długie, niedzielne spanie.
Słucham sobie podkastów na Jutubie, nałogowo. Siedzę w korytarzyku mojego pokoju, czyli na zadaszonym balkonie z widokiem na podwórze (patio). Grube zasłony chronią mnie przed ostrym słońcem. Dobrze mi tu na półkuli zachodniej. Mam takie zdjęcie, na którym stoję na południku zerowym w Greenwich: jedną nogą na wschodzie, drugą na zachodzie. Na tym zdjęciu mam osiemnaście lat. Kto by pomyślał, że trzydzieści lat później?.. Ja nie zgadłam.
Słucham m.in. audycji politycznych, ale to błąd, ponieważ dokumentują one, wprost lub pośrednio, proces powstawania dyktatury w Polsce. Nie jest to przyjemna konstatacja. Jestem jednak w Królestwie Hiszpanii, oni tu mają inne problemy. Wczoraj oglądaliśmy mecz piłki nożnej kobiet Hiszpania-Dania (mistrzostwa Europy), na trybunach siedziała przyszła królowa Hiszpanii. W sumie nie wiem, czy 17-latka kibicuje piłce nożnej z przekonania, czy z królewskiego obowiązku; ostatecznie to wymagająca praca, do której bym się zupełnie nie nadawała (mówię czysto teoretycznie, bom proletariat, nie arystokracja). Nadaję się do innych rzeczy, ktorych nie robię.
19 lipca.
Upał dziś poniżej 30 st., da się oddychać, podczas gdy w Belgii stopni 40. Lewandowski jest już formalnie w Barcelonie, a my jutro robimy wycieczkę na przedsezonowy mecz Elche kontra Villarreal. O!
Morze dzisiaj koiło nas na kąpielisku na wysokości przystanku Costa Blanca. Bardzo ciepło i przyjemnie. Wszędzie słychać jednak rosyjski, co mnie bardzo krępuje. Nasz sąsiad w hotelu, Ukraininec, nie słucha dziś rapu. Hm.
Czy rok temu sądziłabym, że w lipcu będę miała wakacje z wojną w tle? Dla każdego czującego człowieka to niezręczne, niedobre uczucie.
20 lipca.
Kolacja wczoraj, w odróżnieniu od przedwczoraj, była bardzo dobra. Zjedliśmy blisko hotelu, w lokalu o lingwistycznej nazwie Tómate: krewetki i hamburgera. I wszyscy byli zadowoleni.
Maczałam sobie bułkę w sosie czosnkowym, a patatas bravas w pomidorowym, co mi dostarczyło miłych wrażeń smakowych. Kucharka upewniła się osobiście, że Jot chce wysmażonego hamburgera.
Opalenizna powoli wyłazi na skórę. Produkcja witaminy D w toku.
Dziś po południu wybraliśmy się autobusem do Pilar de la Horadada na mecz. Wyprawa byłą długa, przez Torrevieję i skończyła się fiaskiem, bo w różnych powodów nie poszliśmy na zaplanowany mecz pretemporady. Powrót do Alicante na 23.00, nie zjedliśmy już kolacji (restauracyjne kuchnie się już zamknęły). Mój stan: paradoksalny brak zmęczenia, założyłam bowiem mimo upału odzież uciskową, a ta działa cuda. Jot rozczarowany. No cóż.
21 lipca.
Dziś w Belgii święto. My mamy zwyczajny czwartek.
Śniadanie zjedliśmy w kawiarni Work, lubię ich kawę i zawsze piję ją z cukrem. Tosty zjadam z solą, bo tracimy od upału minerały. Panie pracujące w kawiarni znają nas i nasze gusta od lat: Cafe Work.
Miasto dziś rozbiegane, wesołe, w supermarkecie Mercadona tłumy klientów. Potem, po zakupach spożywczych, chciałam kupić gazetę El Pais, ale już nie było jej w kiosku. (Chodzę do jednego, konkretnego kiosku, w którym jestem znana pani kioskarce i gdzie kupuję lokalny dziennik Información). Ciekawam, czy są jakieś artykuły dotyczące Polski. Polką jestem i będę zawsze, a to duża odpowiedzialność i wiecznie nieodrobione zadanie. Ciągle przeżuwamy wydarzenia z naszej historii, reinterpretujemy, gdybamy, co by było, czemu Jagiełło nie docisnął Krzyżaków, czemu Piłsudski i Bereza itd. Takie geny z Europy Środkowej.
Jot pyta, jak to możliwe, że w Hiszpanii da się chodzić do szkoły przy tych upałach. Mówię mu, że w ciągu roku szkolnego jest chłodniej, poza tym klimatyzacja.
Lewy w Barcelonie, ale dziewiątki na razie nie dostał. Nazwiska też nie, ponoć brakło literki W. Gdyby tak mnie brakło W, niewiele by zostało! Śmiech. Barcelona ma spore kłopoty finansowe, widocznie W jest drogie.
Słucham amerykańskiej audycji radiowej Forum (tutaj). Pani pisarka, Latynoska z rodziny robotniczej, marzyła o twórczym życiu - udało jej się. Może i ja mogłabym. Czy jest za późno? Czuję łaskotanie, chęć, aby pisać, formować.
22 lipca.
Taka piękna data byłego święta PRL. Słucham rozmaitych kanałów na YT o polityce, więc wiem, że PRL nadal ma się dobrze.
Rano pojechałam na uniwersytet pomarzyć, że mogę tam pracować. Było pięknie.
Zjedliśmy śniadanie w Work, gdzie już pamiętają, co zamawiamy (tosty z pomidorem i oliwą, kawę z mlekiem, sok pomarańczowy). Na rogu ulicy jest tam pizzeria La Lena - chyba ją sprawdzimy wieczorem.
Lubię jeździć tramwajami (na plażę, na uniwersytet); dziś spędziłam w drodze 40 minut. Klimatyzowane wnętrze, wygoda, krajobrazy. Ustąpiłam dziś miejsca starszej pani (wczoraj rosyjskiemu chłopczykowi, a właściwie jego mamie). Nadal trzeba w komunikacji nosić maski; straż miejska tego pilnuje, pilnują współpasażerowie.
Planuję kupić sporo kawy do domu.
Lubię leżeć/wisieć w morzu, w wodzie. Plecy bardzo mi odpoczęły. Znalazłam nawet gabinet masażu limfatycznego, a razie potrzeby, czyli bolesnej opuchlizny nóg, skorzystam. Ale na razie morze pomaga na opuchliznę wystarczająco. Trochę biegam po wodzie (gramy w tenisa wodnego :-). Trzeba (u)znać swoje ograniczenia - na dłuższe trasy wybieram się w bieliźnie uciskowej, żeby nie puchnąć od obrzęku limfatycznego. Pewnie, że to kłopot, nosić dodatkowa warstwę ubrania, gdy temperatura wynosi prawie czterdzieści stopni, ale jedno wołał, a puchnąć nie lubię.
Zaznać a poznać - różnica decyduje o tym, jak się czujesz. Rozumowo wiesz, że powinnaś akceptować siebie, objąć w pelni to, co się wydarzyło, odpuścić. Ale po to, by zrobić to w pełni, musisz to przeżyć, bo doświadczenie (zaznać) ma przewagę nad zrozumieniem (poznać).
Od dziś Słońce jest w Lwie. A ze mnie jest trochę Lew.
23 lipca.
Weekend, poszłam na zakupy. W tym kawa, całe 4 kilogramy do domu i odrobinka na prezent. Zdrożało, ale nie brutalnie. Uwielbiam mieszanki barrocco i kenya firmy Salzillo, o czym poinformowałam panią na stoisku w Mercado Central (czyli na lokalnym targowisku). Zgodziła się ze mną, że kenya jest "bardzo intensywna". To prawda, barrocco bardziej zniuansowana. Przyznaję, że barrocco zaczęłam pić ze względu na nazwę - ale mnie nie rozczarowała, przeciwnie. Ten smak to prawdziwe bogactwo Baroku, że tak powiem. (Nadal piszę prezentację na studia poświęconą tej epoce, w którą Hiszpania miała spory wkład za sprawą poety Gongory i teoretyka Graciana...).
Wysyłam kartki pocztowe. Od dwóch lat nie ma wśród adresatów Zo. Tymczasem siedzę w korytarzyku na balkonie; z podwórka dolatują dźwięki z płyty Roda Stewarta, którego Zo. bardzo lubiła.
Słyszę też polską mowę.
Kupiłam dziś lepsze wino na prezent dla Ju. (Białe, lekko musujące). Poszłam w tym celu do nowego, pięknego sklepu Ozyrys. Sprzedawczyni doradziła mi wino lokalne, acz słodkie. Jej wygląd mnie zastanowił - wysoka blondynka. Na fakturze-paragonie znalazłam jej nazwisko, Natalia I., zatem Rosjanka. Mam tzw. two minds, gdy słyszę język rosyjski. Nie ma nigdy pewności, czy nie sa to Ukraińcy. A jesli Rosjane? Co zrobic wtedy - wchodzić w interakcję? Kto wie, co lepsze? Świat pękł na dwie części, ale są też odcienie szarości, a Rosjanin w Alicante nie musi być koniecznie wielbicielem federacji rosyjskiej. Aczkolwiek może.
Zo. by pewnie powiedziała, że trzeba oddzielić politykę od ludzi, ona, która kochała kulturę rosyjską, Bułata Okudżawę. Tylko że kulturę tworzyli często ludzie w niezgodzie na swoje państwo.
24 lipca.
Późny rozruch, bo Jot oglądał do 6.30 El Clasico. To jest przedsezon, pretemporada, Real i Barcelona są w USA na tournees, spotkały się więc na meczu towarzyskim w Las Vegas, Zerknęłam na boisko - przepiękny stadion. Lewy zadebiutował z dwunastką, bo dziewiątkę ma nadal oficjalnie Memphis, miał parę fajnych akcji, ale Courtois ("de Gaulle") jego strzały obronił.
Chcę dziś pójść do muzeum archeologicznego MARQ na wystawę tymczasową o gladiatorach. Przez covid wystaw tymczasowych w ubiegłym roku nie było, a są bardzo kształcące - widzieliśmy już Majów, piratów, wikingów, złoto Iranu.
Gorąco i parno, przez cały mój pobyt tutaj temperatury oscylują wokół 30-33 stopni. Klimat się zmienia, w Hiszpanii zachodniej pożary.
Wczoraj dobra kolacja w Spidze - jedliśmy w środku lokalu, w przyjemnym chłodzie. Miła pani kelnerka poleciła mi białe, półsłodkie, kwiatowe wino Arrocero, pycha! To mój drugi kieliszek wina na wakacjach i drugi bezbłędny. Nawiasem mówiąc, gdzie jest pan kelner z pięknymi oczami? Jadłam dorsza z warzywami i to był dobry wybór. Pani kelnerka mrugnęła od mnie porozumiewawczo. A gdzie zjemy dziś? Może Piazza albo Sale e Peppa? Lubię takie rozterki.
Słucham audycji politycznej; dlaczego nie ma merytokracji? Uznania w zamian za rzeczywiste zasługi i kompetencje...
Dziś niedziela, darmowe bilety komunikacji miejskiej, więc pojechaliśmy na kompromisową plażę Albufereta. Ale wcześniej było muzeum. Po pandemii wreszcie doczekaliśmy się wystawy czasowej... Z gladiatorami było tak: pierwotnie pokazy ich walk urozmaicały prywatne uroczystości. Następnie zaczęli je wykorzystywać władcy, szczególnie przed wyborami, w amfiteatrach... Istniały również gladiatorki. Znamy dziś 12 typów gladiatorów, różniących się rodzajem broni, zbroi i funkcją na arenie. (Można było dotknąć i podnieść elementy stroju gladiatora - podniosłam więc ciężki hełm). Gladiatorzy - wywodzący się spośród jeńców wojennych, a także niewolników - mieszkali w specjalnych koszarach-obozach, ciągle ćwiczyli, ale walczyli nieczęsto, dwa razy do roku... Rzadko który osiągał wynik 20 walk, dożywając 30 lat. O dziwo, według badacza kości gladiatorów, ich dieta była w zasadzie wegetariańska.
25 lipca.
Poniedziałek, zbieramy się powoli do powrotu. Żegnamy się po śniadaniu z paniami z Work. Potem Plaża Costa Blanca, gdzie przepiękna, czysta woda i piasek. Do zobaczenia, morze, oby za rok. Leżę sobie na piasku pod tęczowym parasolem, słucham szumu fal, który nie zmienia się od milionów lat i dobrze mi z tą myślą.
Na kolację idziemy znowu do Artisty, gdzie, jak się okazuje, kelnerzy też pamiętają, co lubimy zamawiać (ja - espaguetis del mar).
Było naprawdę pięknie i spokojnie. Nic mnie nie bolało, ciało odpoczęło - choć codziennie wędrowało około dziesięciu kilometrów. Głowa się oczyściła z codziennych trosk.
26 lipca.
Pobudka o 5.20 to nie jest mój ulubiony początek dnia, łagodnie mówiąc. Ale co zrobić, poranny lot, a w dodatku spodziewaliśmy się strajku personelu bagażowego.
Wystarczyła mi kawa. Koło ekspresu do kawy zostawiłam pieniążek dla pani sprzatającej. Idąc na pobliski przystanek, wrzuciliśmy do kontenerów plastik oraz papiery, które wygenerowaliśmy podczas pobytu... Mam poczucie zażenowania, gdy widzę, ile wytwarzam śmieci.
Autobus na lotnisko przyjechał odrobinę spóźniony, ale na miejsce dotarliśmy o czasie. Niespodzianka - nie było żadnych utrudnień z nadaniem bagażu, bo w zasadzie nie było kolejki; byliśmy pierwsi. Do wykupionego limitu brakło naszym walizkom pół kilograma. Hm. Podczas kontroli tradycjnie piszczałam i przejrzano mi plecak, pouczając, by nie przewozić szkła w podręcznym (wiozłam, jak co roku, lokalną porcelanę).
Lot był bezproblemowy, choć miejsca na pokładzie nam wylosowano i dostaliśmy takie bliżej ogona, czego nie lubię, a kapitan podczas startu rozbawił nas zawołaniem "hasta la vista, Alicante". Przez pewien czas lecieliśmy wzdłuż wybrzeża, co ma swój urok i walor sentymentalny, zwłaszcza jeśli można spojrzeć przez okienko w dół, ku morzu.
Tuż po dwunastej wylądowaliśmy na wschodniej półkuli.
-------
Od dwóch dni siedzę w domu i odsypiam. Czuję nawet nie zmęczenie, tylko przeciążenie mięśni i potrzebę snu, snu, którego nigdy nie umiałam dobrze przespać.
Te wakacje były dla mnie inne, bo z większą potrzebą regeneracji z powodu spadku hormonów. Zatem wszystko spowolniło, jak to przy menopauzie.
Chcę tam wrócić za rok, chcę tam przenieść się za dwa lata.
Podczas jedej z podróży tramwajem słyszałam za plecami taki dialog między młodą Irlandką i podrywającym ją panem z bodajże Turcji, mieszkającym w Belgii:
- Jak ci się tu podoba?
- Życie tu jest łatwe.
To oczywiście uproszczenie wakacjusza. Ale życie tam jest pod wieloma względami lepsze, w tym tańsze.
Do następnego.