• Grupa PINO
  • Prv.pl
  • Patrz.pl
  • Jpg.pl
  • Blogi.pl
  • Slajdzik.pl
  • Tujest.pl
  • Moblo.pl
  • Jak.pl
  • Logowanie
  • Rejestracja

Co chce, to robi.

Blog gat. II, szary, pakowy, zastępczy. Zaprasza Albonubes.

Kategorie postów

  • literatura i język (46)
  • o sobie (261)
  • studia (27)
  • świat (163)
  • tworzenie (21)

Strony

  • Strona główna
  • Księga gości

Linki

  • David Shapiro
    • Wspomnienie poety
  • Literatura
    • KU Leuven (Faculty of Arts)
    • Transpoesie
  • nauka
    • Universite Catholique Louvain
    • Uniwersytet Gandawski
    • WSZiP
  • pomoc
    • Ośrodek dla uchodźców
    • Pomagamy zwierzętom w Belgii
    • Pomagamy zwierzętom w Polsce
  • zdrowie - zespół Ehlersa Danlosa
    • EDS w Belgii
    • EDS w Polsce
    • Zespół Ehlersa Danlosa

Kategoria

O sobie

< 1 2 3 ... 52 53 >

Leje, czyli jesień

W czwartek życie zakończyła moja ulubiona pralka marki Indesit. Miała dziewięć lat. Woda musiała dostać się do silnika, bo wybiło mi korki.

 

Odżałowalam, co było do odżałowania, i zamówiłam nową, cztery razy droższą.

 

Tamta pralka była ze mną od wyprowadzki z Brukseli, w latach samodzielnego macierzyństwa, podczas rozwodu, podczas zmian pracy, chwil trudnych i tryumfalnych. Prała ubranka i ubrania mojego zawodnika po treningach i po meczach. Spierała z nich błoto, krew i łzy. Aż przyszedł koniec.

 

Wyszukiwanie następczyni było żmudne, bo zalał nas nadmiar. Jak wybrać? Zupełnie jak w tym paradoksie usłyszanym podczas tego kolokwium sokratejskiego w Hiszpanii w 2016 r.: jeżeli mamy trzy smaki lodów, łatwo wybieramy ulubione, ale jeżeli kelner powie nam, że jest ich sto... Stanęło na 8-kg pralce AEG.

 

Przyjechała dziś po dziewiątej, a młodzi i przystojni panowie zainstalowali ją w pięć minut.

 

Musiałam potem pojechać na Saint Gilles po zamówione dawno temu kosmetyki; zmokłam, zmarzłam, a wracając poszłam z konieczności na duże sobotnie zakupy spożywcze. Kiedy po czterech godzinach dotarłam do domu, pralka obrabiała kolejny cykl, nadal pachnąca i lśniąca. Zaraz wrzuciłam do niej swoją pościel. W końcu jest sobota.

 

Przy okazji wyszło na jaw, że z kolanka przy odpływie cieknie woda. No cóż, trzeba to naprawić. A na razie użyję kleju i taśmy (bo kolanka o tej średnicy nie znalazłam w sklepie dla majsterkowiczów).

 

Ale teraz weekend. Jot nocuje u L.; przestawiamy dziś zegary, więc szykuje się spokojna noc.

 

Leje pionowo i poziomo; toż to Belgia. Napotkany na klatce schodowej sąsiad (Amerykanin) marudzi o pogodzie. Moja kurtka ciężka od deszczu. Buty wilgotne. Duża wilgotność - odczuwam ból w kościach. Czy mogę usnąć i obudzić się w marcu?

 

 

 
25 października 2025   Dodaj komentarz
o sobie  

Wiatr w oczy

Zaszczepiłam się wczoraj przeciwko kowidowi.

 

W tym cel musiałam pójść do doktor J. To niemiecka lekarka, której 96-letni ojciec płaci telefonem za zakupy (jak mi się kiedyś chwaliła - bałam się zapytać, co robił podczas wojny).

 

Kiedy wyszłam na przystanek tramwajowy, wiał gwałtowny wiatr i lał deszcz. Dotarłam na przystanek przemoczona i z mokrymi włosami, czego nienawidzę. Tramwaj majaczył w niedalekiej oddali, więc była nadzieja, że zdążę na wizytę. Ale szybko zgasił ją pan czekający ze mną. Stary dziad w moim wieku. Albo i starszy, a do tego narzekający. - Tramwaj nie jedzie, bo jest zablokowany, widzi pani? Pewnie coś spadło na tory. Znowu tramwaje nie jeżdżą. Ze STIB-em tak zawsze [chodzi o przedsiębiorstwo komunikacyjne], szkoda gadać. Kiedy mi się spieszyło, to nie przyjechał.

- I mnie się spieszy - dorzuciłam swoje trzy grosze do tej pouczającej rozmowy i zdecydowałam się na marsz do przychodni. Tyle że było już za późno; chociaż wiatr popychał mi plecy, dotarłam z dziesięciominutowym opóźnieniem, czego również nienawidzę, do tego ociekając deszczówką.

 

Doktor orzekła, że marsz jest dobry dla zdrowia i podała mi szczepionkę. Niestety wracałam do domu pod wiatr.

 

Od wczoraj nie mogę leżeć na lewym boku, ale za to nie mam gorączki. Natomiast tramwaje nie jeździły jeszcze dziś rano, kiedy usiłowałam przedrzeć się przez poranny ruch i dotrzeć do pracy. Do wyboru miałam tylko autobus, który w piątkowe poranki lubi utykać na skrzyżowaniach. Ale dojechałam na ósmą czterdzieści pięć.

 

Dzisiaj deszcz i wiatr są już wspomnieniem, pogoda się odwróciła.

 
25 października 2025   Dodaj komentarz
o sobie  

Weekendowo

Kolejny tydzień roboczy zakończył się wyczerpaniem. Wróciłam późno i to z niezbyt zachęcającymi wieściami na temat zmian w pracy.

 

Co robić?

 

Wypełnić sobie weekend sprzątaniem, gotowaniem i tak dalej, żeby przyziemne sprawy przesłoniły resztę.

 

 

W piątek udało mi się wyjśc na obiad w przerwie, i były to japońskie krewetki w tempurze w japońsko-wietnamskim barze O-Bao. Nasyciłam żołądek, ale ciało nie było zadowolone, bo całe mnie boli, bo poddawane jest bezsensownemu stresowi. 

 

Napiłam się też dobrej herbaty w ładnym czajniczku. To trochę pomogło. Dzięki temu się wzmocniłam i doczekałam do osiemnastej.

 

 

W poniedziałek wybieram się do biblioteki po nowe książki, bo trzeba pisać pracę.

 

PS. Po aktywnym artystycznie tygodniu, kiedy to zaliczyłam koncert Only Vox, a potem Suzanne Vegi, wybierałam się na koncert Megadeth. Ale go odwołano.

 
18 października 2025   Dodaj komentarz
o sobie  

Decyzja

Podjęłam niełatwą decyzję o zakończeniu wolontariatu w ośrodku Czerwonego Krzyża, gdzie w poniedziałki prowadziłam kurs angielskiego dla chętnych.

 

Poświęciłam temu ponad rok energii, pieniędzy, w ogóle życia. Zniechęcona przeszkodami, niekończącą się koniecznością wyjaśniania, kim jestem - przy samym wejściu, wyczekiwania na otwarcie sali i tak dalej, powiedziałam dość.

 

Spotkania z ludźmi z całego świata dały mi bardzo dużo radości, wracałam po zajęciach wykończona i zlana potem, zwykle bardzo zadowolona. Ale teraz już kończę z rozdawaniem swojego czasu.

 
05 października 2025   Dodaj komentarz
o sobie  

Zakończenie z przytupem

Wspominam właśnie swój hiszpański urlop, bo akurat zaczęły przychodzić wysłane wówczas kartki (a minęły zaledwie trzy tygodnie)...

 

Na wakacjach byłam sama, musiałam więc, kąpiąc się w morzu, znaleźć rozwiązanie dla kluczy do wynajmowanego mieszkania.

 

Nosiłam je na szyi, na łańcuszku. Łańcuszek trochę skorodował w słonej wodzie, ale to nieistotne. Rozwiązanie się sprawdziło.

 

Na przedostatni dzień zaplanowałam dłuższy pobyt na plaży, a na ostatni - dwie wizyty w muzeum (MUBAG - malarstwa krajowego oraz MACA - sztuki współczesnej). Lot miałam dopiero o dziewiętnastej.

 

Przedostatniego dnia pojechałam więc na małą plażę Albufereta, wysiadłszy na bliższym przystanku, czyli La Islecie. Rozłożyłam się pod palmą i weszłam do wody.

 

To, co robię w morzu można nazwać wiszeniem, bo na pewno nie pływaniem. Ale to wystarczy, żeby przestały boleć mnie plecy, ramiona i stopy, czyli te newralgiczne części mojego starzejącego się ciała - ciała kogoś, kogo los obdarzył mutacją genetyczną, która sprawia, że strzelają stawy i sztywnieją mięśnie... To chlapanie się w Morzu Śródziemnym to fizjoterapia, która pozwala mi przetrwać cały następujący po urlopie rok.

 

Wisiałam więc kołysząc się na falkach długo i było mi przyjemnie w tej jasnej wodzie o temperaturze 25 stopni, wśród innych kąpiących się lokalsów i przyjezdnych, których gadaniu się leniwie przysłuchiwałam.

 

A kiedy wyszłam na ląd, około piętnastej, okazało się, że ktoś ukradł mi torbę plażową z zawartością.

 

Razem z torbą straciłam zatem kartę miejską, trochę drobnych, kartę bankową, starą MP3 marki Sony i stare, ale dobre słuchawki Urbanears na kablu. Do tego wypisane już kartki pocztowe.

 

Rzeczona torba plażowa miała iść tego dnia do kontenera na odzież, bo miała już mały feler.

 

Mój mózg ocenił sytuację jak następuje: został mi ręcznik plażowy z pieskiem Bluey, sandałki i sukienka plażowa. Co oznaczało, że nie będę musiała paradować przez miasto w bikini. W moim wieku to byłby widok dla wielu niesmaczny, a dodatkowo zagrożony mandatem.

 

Nie mając karty miejskiej ani pieniędzy na bilet, nie mogłam pojechać tramwajem na gapę; stacja końcowa znajdue się pod ziemią i nie można z niej wyjść przez bramki bez płacenia, pomijając aspekt etyczny takiego przejazdu.

 

Narzuciłam sukienkę na mokry grzbiet, przerzuciłam Bluey przez ramię, włożyłam eleganckie tropezjanki i rozejrzałam się po plaży, a konkretnie - zajrzałam do wszystkich śmietników. Tam zwykle złodzieje wyrzucają opróżnione z wartościowych rzeczy torby czy portfele. Nigdzie jednak nie znalazłam śladu po moim dobytku.

 

Przez krótką chwilę rozważałam powiadomienie o sprawie ratowników; ale szybko porzuciłam ten pomysł ze względu na niską wartość utraconych rzeczy. Zwłaszcza walkman i słuchawki miały wartość raczej sentymentalną, to znaczy były warte tyle, ile będą kosztować ich zastępniki. O policji nawet nie myślałam, bo to niewarte zachodu.

 

I udałam się w drogę.

 

O ile tramwaj jedzie do miasta raczej prosto, częściowo przez tunel wybity w górach z piaskowca, o tyle szosa i towarzyszący jej chodnik muszą biec dookoła, a zatem czterem przystankom tramwajowym odpowiada około pięciu kilometrów do przejścia piechotą. Nie mijały mnie praktycznie żadne samochody, prawie nie mijałam też ludzi z wyjatkiem kilku biegaczy i wyprowadzających psy. Przeszła mi stopniowo początkowa złość (wiadomo! Trzynasty września! Urodziny Tuwima zresztą...); może komuś przyda się stara torba plażowa, dziesięć euro w monetach i naładowany bilet komunikacji miejskiej. Największym kłopotem była utrata karty debetowej, którą należało szybko zastrzec. Potrzebny do tego celu telefon oczywiście spokojnie spoczywał w mieszkaniu, zależało mi więc, żeby dotrzeć tam wględnie szybko. Ale choć srebrne sandałki wyglądają ładnie, nie nadają się do szybkiego marszu. Szłam zatem na tyle żwawo, na ile mi pozwalały, czyli niezbyt szybko. Nadwerężyłam sobie przy tym prawą kostkę, czego skutki odczuwam do dziś.

 

Niebo zachmurzyło się dość nietypowo, ale i tak widoki miałam spektakularne - po lewej ciemnawe, trochę wzburzone morze, po prawej piękna nowa dwupasmowa szosa, niemal pusta w sobotnie popołudnie, a dalej na prawo - domy zbudowane pod naturalną ścianą ze złocistego piaskowca.

 

Wkrótce moim oczom ukazał się tor i przystanek tramwaju nr 5, który kończy bieg przy plaży miejskiej, potem sam deptak nadmorski. Poszłam więc sobie tym pasażem biegnącym przy plaży miejskiej, to jest Postiguet, potem dalej - wzdłuż mozaikowej esplanady wśród palm. Trochę chciałam się najeść na zapas tym wakacyjnym widokiem... Dalej skręciłam w prawo w ulicę dra Gadei, która prowadzi w stronę centrum. Byłam blisko mieszkania, blisko stacji kolejowej.

 

I tak, po przejściu prawie sześciu kilometrów w słabym czasie blisko półtorej godziny, dotarłam na miejsce i zrobiłam, co trzeba. Nowa karta bankowa dotarła do mnie dwa dni później.

 

W niedzielę, zgodnie z planem odwiedziłam oba muzea (MUBAG miało ciekawą wystawę portretów, MACA stałą wystawę z Miró itd., oba miejsca bezpłatne). Kupiłam nowe kartki, wypisałam je i wysłałam. Poczym wróciłam do domu, do niskich szarych chmur, mżawki i codzienności.

 

Dzisiaj (nadal z boląca kostką) myślę o tych wakacyjnych przykrościach bez większych emocji, dość stoicko, chociaż przecież tęsknię za starym sprzętem grającym. Miałam tam sporo przyjemnych nagrań, których słuchałam sobie leżąc na plaży: Skaldów, Rodzinę Poszepszyńskich, podkasty Forum... W radyjku słuchałam stacji Benidorm albo muzyki klasycznej.

 

Cóż, bez sentymentów idziemy dalej.

 

 

 

 

 

 
04 października 2025   Dodaj komentarz
o sobie  
< 1 2 3 ... 52 53 >
Blogi