Dlaczego i po co uczyć (się)
Zapytano mnie, trochę ponad miesiąc temu, co najbardziej cenię w nauczaniu studentów. Otóż przepływ energii.
Blog zastępczy, szary, pakowy, gat. II. / Albonubes: typowa szatynka.
pn | wt | sr | cz | pt | so | nd |
01 | 02 | 03 | 04 | 05 | 06 | 07 |
08 | 09 | 10 | 11 | 12 | 13 | 14 |
15 | 16 | 17 | 18 | 19 | 20 | 21 |
22 | 23 | 24 | 25 | 26 | 27 | 28 |
29 | 30 | 01 | 02 | 03 | 04 | 05 |
Zapytano mnie, trochę ponad miesiąc temu, co najbardziej cenię w nauczaniu studentów. Otóż przepływ energii.
Dzisiaj mam dzień uczenia. Jadę na Solbosch, prawie spóźniona, bo choć połączenie mam idealne (z tramwaju w tramwaj, i już), to ten pierwszy tramwaj jechał wyjątkowo wolno. Ale dotarłam na czas.
Studentka mi mówi na koniec zajęć, że boi się, że przejdziemy na nauczanie zdalne, że to jej nie służy - ani nie służy innym studentom, więc boi się takiej możliwości. A jest ona prawdopodobna. Podczas pierwszego lokdaunu wiele osób ponoć popadło w depresję. Porzuciło zajęcia, kursy, studia.
A wirus krąży i ma się dobrze. Ja sama, zaszczepiona razy dwa plus grypa, czekam na trzecią dawkę antykowidową. Ale jest też wirus, który zjada ludzkie dusze, przyjaźnie, marzenia: wirus izolacji.
Trzeba znaleźć oparcie w sobie. Złe czasy pewnie miną. A wtedy - będę znowu pracować na uniwersytecie. Będę wymieniac energię z młodymi. Będę tworzyć. Będę.
Dlaczego kłamiesz
jest wiele powodów
pączek się zesechł
domaga się kawy
lukier się łuszczy
w środku dżem jak dżem
a kawa stygnie
a ja mówię prawdę
Ja, Tanichtys Albonubes, mam oczywiście poglądy. Dosyć wyraziste i słabo ewoluujące na przestrzeni czasu. Nie mam za to wielkiej potrzeby, aby je wyrażać, ale postanowiłam napisać poniższe.
Obcy w ogóle i obcy na granicy. Lęk przed obcym ("the other"). Zaskoczenie? Przypomniałam sobie, jak w 2001 r. mówiła mi studentka, Wietnamka, gdzieś w szkole językowej w Warszawie: - Wielu z nas wjeżdża do Polski i przebywa tu nielegalnie. "Oczy czarne, włosy czarne" - uniwersalna przepustka.
Polska nie była wtedy w Unii Europejskiej. Ale była już azylem dla wielu.
W 2004 r., w pewnej szkole wyższej, miałam kolejną wietnamską studentkę, Mai P. Ceniłam ją sobie.
Wtedy w Warszawie istniała już znacząca diaspora wietnamska, której obecności dowodziły liczne bary wietnamskie. Więcej, nawet w mieście B. od lat 90. działał taki bar pod dowództwem pani M.
Potem przyszły wojny czeczeński i związany z tym napływ uchodźców z tamtego regionu. A niejaki Chalidow zwyciężał już jako Polak.
Pobyt w pewnym warszawskim szpitalu w 2006 r. - dzielę się pieluszkami nr 3 z Asłanem i jego młodziutką mamą, która ma skośne oczy i mówi po rosyjsku.
I tak dalej, i tak dalej.
Uchodźcy nie są samym dobrem, bo mają te same wady i zalety, które mają inni ludzie. A ludźmi są na pewno.
Byłabym ostrożna w definiowaniu "naszości". Miks genów, który stanowi o tym, jacy jesteśmy, biali czy nie, przez nas niezawiniony, splot okoliczności kulturowych, który stanowi o naszym języku ojczystym i tożsamości - te sprawy są poza nami i poza naszym wyborem. Wiele razy w historii staliśmy na jakiejś granicy. Wiele razy ją przekraczaliśmy, czasem nas przegnali. Nigdy nie wiadomo, kiedy będzie następny raz. Nigdy.
Będąc w Polsce, rozwiodłam się w W. Następnie pojechałam na południe do B.; zameldowałam się w przyzwoitym hotelu nad rzeką, przy bardzo przyjemnych bulwarach. Nie kocham jakoś specjalnie B., bo w 1975 r. wchłonęło ono G., miasto mojej matki, z którym jestem związana sentymentalnie. I właśnie, pojechałam do G. na cmentarz, gdzie znajdują się groby moich rodziców i dziadków. I nagle - po raz kolejny przecież - zobaczyłam, że nad grobami bliskich nie góruje już stara lipa. Przecież ścięli ją cztery lata temu: miejsce jest cenne. Ze względu na tę lipę wybrał to miejsce przed laty mój dziadek, W.
Odkąd nie ma lipy, widzę tym jaśniej, że także ich tam nie ma. Nie ma. Rozpadli się, w proch zamienili lata temu i nic tego nie zmieni - ani kwiaty, ani znicze, a już najmniej - plastikowe potworki zostawiane na płytach z marmuru lub lastryko.
Kult trupów w Polsce jest filozofią obowiązującą; od dziecka mnie odstręczał.
Byli, nie ma ich. Żyją w mojej głowie i w każdej komórce mojego ciała, które, kiedy przyjdzie czas, spłonie, a nie rozpadnie się (mam nadzieję).
.
bulwary, jesień, hotel