Czasem tak jest
Nie wyszło i nie udało się tym razem - nie będzie postępu/awansu zawodowego. Zrobiłam, co mogłam. Naczekałam się na wyniki.
Trudno, jest jak jest. Inaczej być nie chce. Tyle pracy i... Bywa.
Blog zastępczy, szary, pakowy, gat. II. / Albonubes: typowa szatynka.
| pn | wt | sr | cz | pt | so | nd |
| 29 | 30 | 31 | 01 | 02 | 03 | 04 |
| 05 | 06 | 07 | 08 | 09 | 10 | 11 |
| 12 | 13 | 14 | 15 | 16 | 17 | 18 |
| 19 | 20 | 21 | 22 | 23 | 24 | 25 |
| 26 | 27 | 28 | 29 | 01 | 02 | 03 |
Nie wyszło i nie udało się tym razem - nie będzie postępu/awansu zawodowego. Zrobiłam, co mogłam. Naczekałam się na wyniki.
Trudno, jest jak jest. Inaczej być nie chce. Tyle pracy i... Bywa.
Rodzicielskiej. Po osiemnastu latach dziecko stało się dorosłe i wyszło spod tej władzy; symbolicznie, w aplikacji bankowej straciłam kontrolę nad jego rachunkami. (Ale nadal: mamo, doładuj mi telefon).
Z tego przejęcia wynikło szaleństwo: polecieliśmy na mecz.
Owszem, to nierozsądne, ale chciałabym, żeby Jot miał kiedyś, w dalekiej przyszłości, kiedy ja zamienię się w popiół stojący w jakiejś urnie na jakiejś półce - wspomnienia miłych chwil ze mną. Wróć: chcieliśmy się dobrze bawić.
I bawiliśmy się, a jakże. W meczu Barcelona - Getafe padło pięć bramek, choć gola Lewandowskiego nie uznano, bo był na spalonym. Pierwszą bramkę natomiast strzelił Raphinha, posiadacz najpiękniejszego uśmiechu w LaLidze. Raphinha błysnął zębami i nad Stadionem Olimpijskim im. Lluisa Companysa zaświeciło słoneczko. A potem pokropił nas deszcz - taka pogoda na wiosnę.
Wieczorem zjedliśmy pyszną kolację w ekorestauracji znalezionej przez Jota.
A potem wrócliliśmy do szarej codzienności, i to nawet bez turbulencji.
Pewnie, że tęsknię do tych chwil, kiedy głaskałam te małe plecki - pachnące mlekiem. Całość pachniała mlekiem.
A teraz? Teraz musi iść przed siebie, wybrać studia i znaleźć pomysł na życie.

Wczoraj, po tym, jak wysiadłam z autobusu, który zawiózł mnie do dzielnicy E., czyli do pracy, napotkałam na chodniku dziarsko pełznącego ślimaka zatoczka. To bardzo wczesna pora jak na ślimaki.
Tydzień minął, znowu wsparłam się jednodniowym urlopem. Teraz weekenduję.
Wczoraj, do późna, pisałam i poprawiałam teksty o poezji. Nawet dość zadowolona, choć do całego rozdziału mam jeszcze daleko.
Wzięłam wolne. Dziś tłusty wtorek i słońce. Zrobiłam listę rzeczy do zrobienia: to niemożliwe.
Pewnie powinnam zawiesić kolejne zobowiązania. Ale waham się, może uda się wycisnąć coś z siebie i z zakamarków mózgu (napisać kolejne prace zaliczeniowe). Ale nie mam czasu na poezję. Zasypiam z nią, ale nie piszę o niej. A raczej piszę i bez końca poprawiam.
Kiedy człowiek zdaje sobie sprawę, że nie starczy czasu na wszystko, to się chyba nazywa dojrzalość.
Ale tęsknię za moimi lekcjami z dziewczynami z Ukrainy. Dawały mi one poczucie sprawczości like no other.