Słowo na języku
Dziś chciałam o językach, które lubię. Lubię je głównie za to, jak brzmią. Mamy teraz okres wakacji, więc myślę intensywnie o Hiszpanii, która mi się z (głównie letnimi) wyjazdami kojarzy. Mam takie dwie frazy sfotografowane na murach Malagi i Alicante:
'A veces no soy yo" - "Czasem nie jestem sobą" oraz
"Maldito empresario, no eres necesario" - "przeklęty przedsiębiorco, nie jesteś potrzebny". To drugie to anarchiści niewątpliwie nasprejowali.
Kiedyś na stacji kolejowej Elche Parque (w aglomeracji Alicante) zrobiłam zdjęcia ściany pokrytej karteczkami samoprzylepnymi, na których podróżni pozapisywali różne mądrości. Niektóre można nawet na fotografii odcyfrować.
Hiszpański ma wrażliwość na rodzaje, a zatem naturalną rzeczą jest widzieć tabliczkę na kancelarii z napisem abogado, jak i abogada. Ostatnio w telewizji usłyszałam, jak prowadzący wita "todas, todos i todes" - czyli wszystkich widzów, wszystkie widzki i wszystkie widzątka. I świetnie, że się włącza - zamiast ignorować czy piętnować. Jako pięciolatka lubiłam mówić o sobie, że "byłom i zrobiłom", żeby lata później odkryć z zazdrością, że dużo wcześniej tak już pisał Lem.
A hiszpański lubię za otwarte (zakończone samogłoską) sylaby i czyste samogłoski, za olśniewające słowa typu "bombero" (nowy bohater piłkarskich mistrzów świata, Cucurella, zapytany oto, kim chciałby być, jeżeli nie zostałby piłkarzem, poważnie odparł, że strażakiem). Hiszpańskie wyrazy są jak jedwabna wstążka przesuwająca się po skórze - tak gładko brzmią dla mojego ucha.