Zwierzę
Zwierzę
myślące
świadome zwierzę
patrzy na mnie z lustra
nakłada warstwę
człowieczeństwa
idzie w świat
Blog zastępczy, szary, pakowy, gat. II. / Albonubes: typowa szatynka.
pn | wt | sr | cz | pt | so | nd |
31 | 01 | 02 | 03 | 04 | 05 | 06 |
07 | 08 | 09 | 10 | 11 | 12 | 13 |
14 | 15 | 16 | 17 | 18 | 19 | 20 |
21 | 22 | 23 | 24 | 25 | 26 | 27 |
28 | 29 | 30 | 31 | 01 | 02 | 03 |
Zwierzę
myślące
świadome zwierzę
patrzy na mnie z lustra
nakłada warstwę
człowieczeństwa
idzie w świat
Mimo zmęczenia (fizycznego) doceniam i widzę, ile rzeczy udało mi się zrobić. Od roku 2021 do dziś - cztery kierunki studiów, dwa już skończone, równolegle do etatowej pracy, która wymaga dojazdów i wysiłku mentalnego. Zmiana pracy na bliższą sercu, pierwszy awans zawodowy. W nowej pracy jestem dostrzegana; częścią tego jest potencjalna zmiana stanowiska w niedalekiej przyszłości, a do tego konieczny jest nowy język, w tym wypadku akurat bułgarski.
Po intensywnym kursie tej wiosny ja i moich pięcioro kolegów czekaliśmy na ogłoszenie kontynuacji. Wczoraj jednak przyszła wiadomość, że kontynuacji nie będzie. Jako argumenty podano, standardowo, kwestie kosztów, dostępności nauczyciela oraz niedostatecznej liczby zgłoszeń chętnych do nauki. Żaden z tych argumetów mnie nie przekonał. Niewiele myśląc skrzyknęłam kolegów i każde z nas błyskawicznie zgłosiło swoje rozczarowanie drogą mejlową swojemu szefowi.
Dziś już uzyskaliśmy zapewnienie, że kurs oczywiście będzie, że wiadomość była wynikiem błędu.
Powiedzmy, że kupuję to wyjaśnienie. Najważniejsze, że będziemy dalej uczyć się nowego, pięknego języka z panią Ż.
Oto, jak skuteczna jest Polka, kiedy musi: wstaje, pije kawę i wznieca powstanie w intencji kontynuacji kursu językowego.
Języków nigdy dość. Zwłaszcza, że bułgarski ma tak piękne słowa jak bakszisz (napiwek) i pocziwka (przerwa). Chociaż trochę się obawiam, że poświęcone nauce wtorki i czwartki będą bardzo intensywne; w ubiegłym semestrze zdarzyło mi się doświadczyć tuż po zajęciach całkowitego wyczerpania umysłowego.
Pogoda zmieniła się w nocy z 23 na 24 sierpnia, jak to często bywa - po zmianie znak zodiaku. Może to brzmi ezoterycznie, ale działa. Będąc w Hiszpanii 22 lipca obserwowałam przecież, jak ciężkie, burzowe lato przechodzi w słoneczno-błękitne, jak na Lwa przystało. A teraz przyszła Panna.
Ulewa to ulga, bo przynosi wytchnienie od parnego upału, ale gdy wyszłam dziś rano z domu złapała mnie burza - ta, która nie złapała mnie wczoraj.
Szybko dotarłam na przystanek tramwajowy - mamy teraz taką wygodę, że jeżdżą u nas dwie linie zamiast jednej, jak zwykle. Mamy więc dodatkowy transport, bo tramwaj jeździ jeździ naszą trasą dwa razy częściej. Mimo wakacji jest mi łatwo dojechać do świata.
Gdy dotarłam do ronda S., przeszłam ze stacji metra na przystanek autobusowy - na odcinku parudziesięciu metrów przemokłam na wylot. W autobusie czułam, że ubranie klei się do mnie nieprzyjemnie. Nienawidziłam tego uczucia jako dziecko. Ale po latach, cóż, przywykłam.
Kiedy siedziałam sobie w cichym i pustym biurze, ulewa jeszcze przybrała na sile. Deszcz ściekał bezlitośnie po szybach, nie odpuszczał. Lubię ten luksus obserwowania intensywnego deszczu z miejsca, które jest suche i ciepłe. Tak było tym razem; czułam wielką ulgę, że nie muszę moknąć, że mogę spokojnie robić swoją robotę.
Chadzam do kina. Dziś po raz czwarty tego miesiąca. Na nowego Almodovara, czyli krótki metraż. Wcześniej, przed południem, poszłam na pocztę i do kosmetyczki. Wtedy złapał mnie deszcz (to dobrze, bo było za gorąco) z burzą (to źle, bo pioruny są niebezpieczne). Zmokłam mocno, ale to nie kłopot, gdy mieszka się od dwunastu lat w krainie deszczowców; człowiek się przyzwyczaja. Natomiast obawiałam się powrotu do domu przez wiadukt nad autostradą, gdzie jest się osamotnionym punktem w przestrzeni. Odkąd przeczytałam "Popas w Upicie" Mickiewicza, boję się śmierci od pioruna. Żeby się nie narażać na spacer tymże wiadunktem, po wyjściu od kosmetyczki, pani A., poszłam na przystanek tramwajowy i ten niewielki odcinek (kilometr albo mniej) przejechałam bezpieczną podczas burzy puszką Faradaya.
Zresztą, kiedy wysiadłam - było już prawie po burzy.
Przed snem dostałam jeszcze jeden, automatyczny email: z fakturą za studia. Na szczęście opiewała na zero euro. Płaci się tylko za pierwszą immatrykulację i za obronę, a ta jest ho, ho, przede mną.
Całkiem zadowolona, usnęłam. Noce są trudne, bo boli mnie każdy kawałek ciała i wstaję z ulgą. Jak nie ja - polubiłam niespanie.