Do miasta na kawę
Wyciągnęłam dziś Jo. Było ciasto marchewkowe i kawusia w nowej kawiarni. Ale hałas nas prędko wypędził.

Z plusów: 4 kilometry spaceru wśród zaawansowanej jesieni.

A od jutra ma padać deszcz.

Blog gat. II, szary, pakowy, zastępczy. Zaprasza Albonubes.
| pn | wt | sr | cz | pt | so | nd |
| 29 | 30 | 01 | 02 | 03 | 04 | 05 |
| 06 | 07 | 08 | 09 | 10 | 11 | 12 |
| 13 | 14 | 15 | 16 | 17 | 18 | 19 |
| 20 | 21 | 22 | 23 | 24 | 25 | 26 |
| 27 | 28 | 29 | 30 | 31 | 01 | 02 |
Wyciągnęłam dziś Jo. Było ciasto marchewkowe i kawusia w nowej kawiarni. Ale hałas nas prędko wypędził.

Z plusów: 4 kilometry spaceru wśród zaawansowanej jesieni.

A od jutra ma padać deszcz.

Kolejny tydzień roboczy zakończył się wyczerpaniem. Wróciłam późno i to z niezbyt zachęcającymi wieściami na temat zmian w pracy.
Co robić?
Wypełnić sobie weekend sprzątaniem, gotowaniem i tak dalej, żeby przyziemne sprawy przesłoniły resztę.

W piątek udało mi się wyjśc na obiad w przerwie, i były to japońskie krewetki w tempurze w japońsko-wietnamskim barze O-Bao. Nasyciłam żołądek, ale ciało nie było zadowolone, bo całe mnie boli, bo poddawane jest bezsensownemu stresowi.
Napiłam się też dobrej herbaty w ładnym czajniczku. To trochę pomogło. Dzięki temu się wzmocniłam i doczekałam do osiemnastej.

W poniedziałek wybieram się do biblioteki po nowe książki, bo trzeba pisać pracę.
PS. Po aktywnym artystycznie tygodniu, kiedy to zaliczyłam koncert Only Vox, a potem Suzanne Vegi, wybierałam się na koncert Megadeth. Ale go odwołano.
We wschodniej Hiszpanii znowu zagościła DANA, pogoda niskiego ciśnienia z ulewnymi deszczami.
W efekcie morze zabrało kawałek mojej ulubionej plaży, Albuferety.
Widok jest szokujący - zdjęcie mam z lokalnej gazety Información.

Foto: Información
Co to będzie?
Właśnie wróciłam (22.40) z koncertu Suzanne Vegi. Naprawiłam błąd sprzed 8 lat, kiedy poszłam tylko na spotkanie autorskie, a nie na koncert.
Reszta będzie jutro.
"Szumi krew". "Blood makes noise" akurat nie zostało dziś zaśpiewane.
***

Już jest jutro, drużyna Jota wygrała 6:4, przy czym sam Jot sptrzelił pierwszą bramkę.
A co do Suzanne - to naprawdę niesprawiedliwe, że wygląda równie świetnie, jak kiedy zobaczyłam ją na żywo w Brukseli w 2016 r. A nawet, kiedy w 1987 r. mignęła mi w Teleekspresie śpiewając "Lukę". To było uderzenia pioruna - piosenka wpadła mi wtedy do środka i do dziś tam siedzi.
Oczywiście "Luka" został wczoraj odśpiewany. A także "Tom's diner" - piosenka, która posłużyła do opracowania standardu kompresji przy tworzeniu formatu MP3. I wiele innych.
Konferansjerka Szuzanne jest dowcipna i autoironiczna. - A teraz coś wesołego na zakończenie - powiedziała, bisując piosenką pt. "Tombstone", to jest "Nagrobek". Co więcej, Suzanne powiedziała kilka zdań po francusku, a nawet króciutko zaśpiewała w tym języku ("Uczyłam się na Duolingo").
Sala w Bozarze była pełniutka - wypełniona takimi starymi dziadami jak ja albo i starszymi. Nawiasem mówiąc, organizowanie tu koncertu rockowego to błąd, bo numerowane miejsca nie pozwalają na spontaniczne podrygiwanie do muzyki.
Suzanne śpiewa zawsze półgłosem, więc struny głosowe - podobnie jak i urodę - ma nienaruszone. Wśród przyczyn możemy też wymienić buddyzm i jogę. Cóż to jest - 66 lat?
Jest bardzo nowojorska, od akcentu począwszy, a na inspiracjach skończywszy. W opowieściach i utworach pojawił się wczoraj i Bob Dylan, i Lou Reed...
Był to piękny, bardzo minimalistyczny koncert (troje muzyków na scenie i światła!). Na pamiątkę kupiłam sobie winyl z nadrukowanym autografem, patrz wyżej.
Dziś ledwo żyję - mam w kościach trzy wieczorne wyjścia w ciągu tygodnia.
Wybrałam się rzucając się na ostatnie bilety) na koncert zespołu wokalnego Just Vox.
Bardzo przyjemne harmonie, gatunki różne, muzyka filmowa, hiphop i musical.
Wróciłam do domu późno, no i dobrze.
Jest coś niezwykłego w śpiewaniu na głosy. Sala pełniutka. Pani z krzesła obok (HH 17) częstowała mnie cukierkami.