Upadku i wzlotu ciąg dalszy
Tydzień roboczy się skończył, więc dogorywam w łóżeczku, z książką.
Zmarł Gene Hackman, pierwszy aktor, jakiego podziwiałam w życiu. Miałam kilka lat, kiedy zafascynował mnie w "Tragedii Posejdona" obejrzanej w TV. Był wspaniały jako jedyny rozsądny - generał Sosabowski w wojennym filmie "O jeden most za daleko," który oglądałam ostatnio w noc przed operacją żołądka (która skończyła się dla mnie półrocznym leczeniem przeciwzakrzepowym). Aktorzy to nie biegacze, więc nie wiem, czy był najlepszym aktorem świata, ale moim skromnym zdaniem grał doskonale, z tą swoją fizjonomią zwykłego człowieka potrafił zagrać i potwora, i szlachetną duszę.
O polityce nie chcę pisać, bo jest coraz gorzej. W Białym Domu zapanowały dziwne obyczaje, bo i gospodarz szczególny. Wyprasza gości.
Z rzeczy małych: mój artykuł zakwalifikowano wstępnie do recenzji, a może i druku w czaspiśmie Cahier, czyli czyli w roczniku Flamandzkiego Stowarzyszenia Literaturoznawstwa Ogólnego i Porównawczego. Cieszę się, a do końca czerwca dopracuję artykuł, który w zasadzie jest gotowy od grudnia. Może ktoś go przeczyta z przyjemnością.