Wiosna tu jest, przedwcześnie
Wczoraj przyszło do nas słońce z całą tą otoczką - kwitnącymi drzewami owocowymi, krokusami, obrzękłymi od soku pączkami na gałęziach i pijanymi od snu, buczącymi w powietrzu trzmielami.
Tradycyjnie poszłam po zakupy, potem do fryzjera zrobić sobie loki.
Tramwaje jeździły gęsto, jak w dzień powszedni, i dojechałam na przystanek Chien Vert (Zielony Pies) dużo za wcześnie. Znalazłam salon, cofnęłam się i usiadłam na ławce w słoneczku.
Było cudnie, ciepło. Siedziałam na tyłach urzędu gminy w P. i zalały mnie wspomnienia. Mieszkałam w tej gminie przez sześć lat. Mają tu salę koncertową, gdzie kilka lat temu obejrzałam popisy mojego dziecka, tańczącego ze swoją klasa na zakończenie nauki w szkole podstawowej... W kolejnych latach dwa koncerty BJ Scott. W urzędzie mieści się też biblioteka gminna - chodziliśmy tam z Jotem. Siadał sobie w wielkim fotelu z komiksem z łapkach i zagłębiał się w historie... Niedaleko stąd miał też zajęcia z rysunku. Pamiętam, jak biegłam z językiem do ziemi, żeby zdążyć go na nie zapisać w godzinach pracy miejscowej szkoły... To było całkiem niedawno, a ja tęsknię za tymi czasami i widzę ogrom mojego oddania jedynemu dziecku, które dziś jest już dorosłe.
W piątek, bardzo późno, drużyna Jota wygrała 10:3 z Hoeilaart. Świętowali potem w barze szybkiej obsługi do północy; w efekcie poszłam spać około pierwszej. Bo czeka się zawsze na powrót dziecka, nawet dorosłego.