Wtorek
Ciągnie się ten wagonik. W pracy praca, a także kurs języka. Dziś mówiliśmy o modzie - powiedziałam wprost, że jestem abnegatką i chodzę w dżinsach. Co jest prawdą.
Pobolewa mnie głowa, co jest pewnie wynikiem zmian ciśnienia i wilgotności: to pierwsze spada, a drugie rośnie. Dobrze byłoby pójść spać i wstać w połowie marca. Jednak nie jestem chomikiem, niedźwiedziem ani susłem.

Przed szóstą pobiegłam na dworzec i pojechałam do Gandawy po czekającą na mnie książkę. Tym razem udało mi się ją odebrać; łącznie mam na koncie trzy do kwietnia i jedną do połowy listopada.
Wracałam noga za nogą, gapiąc się na witryny knajpek. Głodna, ale nie zasługiwałam na to, żeby wejść do środka. Na szczęście rodzina zamówiła jedzenie z dostawą i trochę zostało dla mnie.
W pociągu brakowało miejsc, usiadłam wciskając się obok afrykańskiego młodzieńca, który oglądał na telefonie film akcji i naprzeciwko pani ze sporą walizką. Pani rozmawiała półgłosem z siedzącym po drugiej stronie mężem - oboje po sześćdzisiątce, z Ameryki Południowej. I nagle pani pyta, czy mówię po hiszpańsku. No to wyjaśniłam, że tak, pociąg jedzie prosto do stolicy, i że też wysiadam na Centralnej.
Nadal szukam sensu tego wszystkiego, co robię i w czym uczestniczę, z własnej woli albo mimo woli. Cierpię na brak entuzjazmu oraz, tradycyjnie, energii.
