Dzień po
Dzisiaj dopiero odczuwam skutki wczorajszego dnia. Zmęczenie przywala po południu. Ale wieczorem jest lepiej.
Teraz żyje się tak, aby dotrwać do wiosny, przedwiośnie zawsze było dla mnie najtrudniejsze. Przednówek.
Blog zastępczy, szary, pakowy, gat. II. / Albonubes: typowa szatynka.
pn | wt | sr | cz | pt | so | nd |
30 | 31 | 01 | 02 | 03 | 04 | 05 |
06 | 07 | 08 | 09 | 10 | 11 | 12 |
13 | 14 | 15 | 16 | 17 | 18 | 19 |
20 | 21 | 22 | 23 | 24 | 25 | 26 |
27 | 28 | 01 | 02 | 03 | 04 | 05 |
Dzisiaj dopiero odczuwam skutki wczorajszego dnia. Zmęczenie przywala po południu. Ale wieczorem jest lepiej.
Teraz żyje się tak, aby dotrwać do wiosny, przedwiośnie zawsze było dla mnie najtrudniejsze. Przednówek.
Jestem starą kobietą. Jeszcze sobie myślałam, że nie jestem, ale okazało się, że jednak owszem. Narządy mi sie kurczą i zanikają; wszystko mi wysycha. Jestem wycieńczona nadmiarem aktywności, jakie podjęłam. Żyję bowiem w paradoksalnym napięciu między skłonnościami mojego mózgu, który potrzebuje stymulacji, a wymogami ciała, które szybko się męczy. Codziennie bolą mnie wszystkie stawy, a szczególnie stopy i barki. Każde rozpoczęcie ruchu jest wyzwaniem, które podejmuję wbrew sobie. Lewy kciuk wyskakuje ze stawu - jak zasznurować buty?
Mam krótki urlop, który miał wyglądać inaczej, niż wygląda, ponieważ dopadł nas wirus. Kręciło nam się w głowach, a gorączka sięgnęła 39 stopni. Jot nawet stracił apetyt i musieliśmy odwołać piękną urodzinową wycieczkę.
Siedzę więc w domu, piorę i sprzątam. Dziś tylko odmóżdżenie: telewizja, wilki polarne i pingwiny z Antarktydy.
Kilka dni temu napisałam sonet w odpowiedzi na ogłoszenie w pracy skierowane oczywiście nie tylko do mnie (potrzebne na spotkanie pracownicze za kilka tygodni). Ale chyba zreagowałam pierwsza, i w pięć godzin skleciłam czternaście wersów. Podobno wyszło znakomicie, ludzie się nawet wzruszali. Wiersz dotyczył osób takich jak ja, w najniższym stopniu zaszeregowania.
Jot mówi, że powinnam pisać za pieniądze; wszelako jest on tylko dzieckiem i nie wie, że to się w ogóle nie opłaca.
Jak pisałam na początku, zużyłam swoje zewnętrzne zasoby: hormonów, pomysłów, energii i siły. Skąd mam je brać na co dzień? Tylko ze snu, a z tym jest jak zwykle niedobrze. Tylko krótka narkoza by mivpomogła, wprowadzając mnie w głęboki sen. Może przyspieszę kolonoskopię albo zgłoszę się na operację oka; obudzę się rześka i wypoczęta.
Jako że w środy mam jedną z dwu możliwości robienia praktyk, pomknęłam wczesnym popołudniem do miasta L. Złapałam autobus innej niż poprzednio linii - nie było tłoku, mogłam uśiąść, za to trząsł się niemiłosiernie na drogach Flandrii. I miał prawie 50 przystanków. Na szczęście nie na każdym się zatrzymywał. No i dotarłam na czas.
Na zajęcia tłukłam się z tekturową tablicą i innym osprzętem - wolę mieć wszystkie niezbędne materiały, typowa choroba nauczyciela, który za wszystko płaci sam. Bon.
Zajęcia poszły całkiem dobrze, ale zużyły całą baterię, jaką miałam na dziś. Potrzebuję urlopu, najchętniej w słońcu.
Powoli kończę książeczkę o Tamarze Cygler, dziecku Holokaustu z mojego miasta. Nie bez wątpliwości i trudności. Mam nadzieję, że skończą się złe sny, bo oddałam już sprawiedliwość tym, którzy odeszli, ale pamięć po nich będzie trwać.
Czy ktoś to opublikuje, to zupełnie inna rzecz. Ale zależy mi, aby chociaż fragmenty były dostępne publiczności. Ta historia to część historii Żydów polskich, część historii Polski. Ostrzeżenie przed tym, co może się stać, gdy zaczyna się dzielić ludzi wedle takich kryteriów, jak wyznanie czy wygląd...
Gdybym mogła prosić Kosmos o przysługę - bo nie nagrodę - to prosiłabym o dużą wygraną.
Za milion kupiłabym skrawek ziemi na sanktuarium dla zwierząt dowolnego gatunku. Miałyby opiekę lekarską.
Gdzieś na obrzeżach tego skrawka miałabym chatkę i grządki z marchewką albo ziemniaczkami.
Piłabym kawę z Murcji, jadła chleb z oliwą z Walencji i pisała teksty rozmaite.