Jutro nowy dzień i kolejna obrona pracy magisterskiej, w której uczestniczę jako "drugi czytający". To spore wyróżnienie, ponieważ chodzi o jeden z najlepszych uniwersytetów świata, który uważa mnie za członkinię grona pedagogicznego (jestem jego doktorantką).
Teraz sączę białe wino Bahia de Denia i rozmyślam o życiu.
Chciałabym jakoś zrealizować swój potencjał; zrobić coś dobrego, co będzie też z pożytkiem dla mnie samej. Chodzi o pracę. Na razie to się nie udaje. Trzeba się obronić, a potem... potem się zobaczy. Chcę wrócić do uczenia studentów, choćby i na zasadzie dodatkowej działalności.
Dzisiaj moczyłam się w morzu, kołysałam na falach i starałam nie myśleć za dużo.
Leżałam na ręczniku, łapiąc słoneczko i unikając oberwania piłką w łeb (w mojej bliskości kopali piłkę dwaj uroczy chłopcy).
Leżąc na ręczniku (z wizerunkiem suczki Bluey, psiej bohaterki australijskiej bajeczki), słuchałam w MP3 starej audycji radia KQED nt. covidu. Zdążyłam już zapomnieć, czym żył świat w 2020; wtedy właśnie słuchałam MP3 na plaży. Zapomnieliśmy już, jak strasznie wtedy było. Ledwo przeżyliśmy. Po alikantyjskiej plaży krążyli policjanci, mierząc odległość między ręcznikami (120 cm lub więcej).
Na niebie wisiały chmurki pierzaste, bardzo wysokie.