Dziś prognoza pogody i to, co za oknem, rozjechało się dość znacząco. Po raz pierwszy od dwóch tygodni zebrałam się do wyjścia na siłownię pod chmurką, sprawdziwszy w Accuweather, co mnie czeka. Bo tak naprawdę chciałam się wygrzać - w pracy mam zimno i potrzebowałam ciepła, żeby naładować baterie. Ale potrzeba ruchu jest nadrzędna wobec potrzeby zawinięcia się w koc, zatem wyszłam.
Kiedy otworzyła się brama garażu, na głowę i rower polało mi się rzęsiście. Deszcz! Powahawszy się trochę, pojechałam poćwiczyć.
Droga jest taka: pod górkę - lekko z górki - ostro pod górkę. Idealnie, ponieważ wracając z siłowni napotka się mniejszy opór. Ale dlaczego w niedzielne popołudnie ulicami jeżdzi tyle samochodów? Trochę się zawsze boję, kiedy mnie wyprzedzają (co od kilku tygodni jest w mojej gminie zabronione).
Złota jesień ustąpiła zgniłej; łąka pokryta jest opadłymi liścmi. Ćwiczenie w deszczu jest takie samo, jak podczas suchej pogdy, z tym że jest mokro w tyłek, a ręce ślizgają się na uchwytach urządzeń. Po pół godzinie od wilgoci ścierpły mi palce.
Jak zwykle słuchałam podkastów: K3 Dariusza Bugalskiego i Forum z KQED. Bugalski rozmawiał o uprawianiu midnfulness w walce z bólem, a na Forum wystąpił raper Lyrics Born (wcale nie jest czarny!), mówiący o tym, że rap łączy to, co wysokie i niskie, i dlatego jest to sztuka typu "dla każdego coś miłego".
Boli mnie wszystko, więc nie wiem, czy mindfulness coś by dało.
Najprzyjemniej jest wracać do domu, do ciepła, żeby wytrzeć łeb ręcznikiem i zrobić sobie gorąca herbatę.
A teraz jestem po obiedzie, zjadłam ciasto, popijam czerwone wino. Trzeba się tym cieszyć.
Bo myślę sobie, że nikomu nie jestem już potrzebna. Jot jest dorosły i prawie samodzielny. W pracy łatwo by było mnie zastąpić. Koty nie zauważyłyby różnicy.
Czyli liczę się tylko sama dla siebie. Dlatego okrywam się wełnianym kocem i zagryzam ciastem czerwone wino.