Dzieci
Rozmawiam z Jo., siostrą.
- Dzieci to zło.
- Złoto.
Obie opinie są uprawnione.
Blog gat. II, szary, pakowy, zastępczy. Zaprasza Albonubes.
| pn | wt | sr | cz | pt | so | nd |
| 31 | 01 | 02 | 03 | 04 | 05 | 06 |
| 07 | 08 | 09 | 10 | 11 | 12 | 13 |
| 14 | 15 | 16 | 17 | 18 | 19 | 20 |
| 21 | 22 | 23 | 24 | 25 | 26 | 27 |
| 28 | 29 | 30 | 31 | 01 | 02 | 03 |
Rozmawiam z Jo., siostrą.
- Dzieci to zło.
- Złoto.
Obie opinie są uprawnione.
17 lipca.
Znowu jestem w mieście światła, od wczorajszej nocy, kiedy to wylądowaliśmy w Alicante z godzinnym opóźnieniem. Kiedy zameldowałam się w hotelu, była już północ.
Ściskamy się na powitanie z A., właścicielem hotelu, wręczam mu belgijskie czekoladki. - Witajcie w domu - mówi i czuję, że jedenastu latach to nie jest tylko kurtuazja.
Do podpisania był jakiś dodatkowy formularz - nowy wymóg policji. Podałam płeć - żeńska. Biurokracja.
19 lipca.
Wakacje rozkręcają się, mamy około 35 stopni, w słońcu powyżej 40. Wilgotność powyżej 60%. Morze w tym wszystkim daje nam trochę ochłody, ale dotarcie na plażę i z powrotem wywołuje strugi potu na plecach. A w wodzie:
Chodzi o to że
nic się nie dzieje
wiszę w wodzie
zupełnie bez zgryzot
wszystko jest daleko
i jestem sobie sobą
Po zakupach w centrum handlowym (Jot chciał więcej ubrań, och) poszliśmy zjeść do baru Tómate przy ulicy Poeta Quintana. Mają dość drogo, choć krewetki w czosnku dobre. Wypiliśmy po dwa napoje; wszystko paruje. Możliwe, że ludzkość wyginie wśród susz i pożarów. Być może, ale ja na to nic nie poradzę. Mogę zajmować się tylko własną lokalną skalą. Jestem bardzo małą istotą ludzką bez wpływu na lokalne procesy. Ale świat w tej formie lubię i chciałabym go zachować.
Chciałam pójść na "Carmen" w wykonaniu Opery Madryckiej w El Campello, ale spektakl jest przeniesiony na sierpień.
Zwierzę
myślące
świadome zwierzę
patrzy na mnie z lustra
nakłada warstwę
człowieczeństwa
idzie w świat
Mimo zmęczenia (fizycznego) doceniam i widzę, ile rzeczy udało mi się zrobić. Od roku 2021 do dziś - cztery kierunki studiów, dwa już skończone, równolegle do etatowej pracy, która wymaga dojazdów i wysiłku mentalnego. Zmiana pracy na bliższą sercu, pierwszy awans zawodowy. W nowej pracy jestem dostrzegana; częścią tego jest potencjalna zmiana stanowiska w niedalekiej przyszłości, a do tego konieczny jest nowy język, w tym wypadku akurat bułgarski.
Po intensywnym kursie tej wiosny ja i moich pięcioro kolegów czekaliśmy na ogłoszenie kontynuacji. Wczoraj jednak przyszła wiadomość, że kontynuacji nie będzie. Jako argumenty podano, standardowo, kwestie kosztów, dostępności nauczyciela oraz niedostatecznej liczby zgłoszeń chętnych do nauki. Żaden z tych argumetów mnie nie przekonał. Niewiele myśląc skrzyknęłam kolegów i każde z nas błyskawicznie zgłosiło swoje rozczarowanie drogą mejlową swojemu szefowi.
Dziś już uzyskaliśmy zapewnienie, że kurs oczywiście będzie, że wiadomość była wynikiem błędu.
Powiedzmy, że kupuję to wyjaśnienie. Najważniejsze, że będziemy dalej uczyć się nowego, pięknego języka z panią Ż.
Oto, jak skuteczna jest Polka, kiedy musi: wstaje, pije kawę i wznieca powstanie w intencji kontynuacji kursu językowego.
Języków nigdy dość. Zwłaszcza, że bułgarski ma tak piękne słowa jak bakszisz (napiwek) i pocziwka (przerwa). Chociaż trochę się obawiam, że poświęcone nauce wtorki i czwartki będą bardzo intensywne; w ubiegłym semestrze zdarzyło mi się doświadczyć tuż po zajęciach całkowitego wyczerpania umysłowego.
Pogoda zmieniła się w nocy z 23 na 24 sierpnia, jak to często bywa - po zmianie znak zodiaku. Może to brzmi ezoterycznie, ale działa. Będąc w Hiszpanii 22 lipca obserwowałam przecież, jak ciężkie, burzowe lato przechodzi w słoneczno-błękitne, jak na Lwa przystało. A teraz przyszła Panna.
Ulewa to ulga, bo przynosi wytchnienie od parnego upału, ale gdy wyszłam dziś rano z domu złapała mnie burza - ta, która nie złapała mnie wczoraj.
Szybko dotarłam na przystanek tramwajowy - mamy teraz taką wygodę, że jeżdżą u nas dwie linie zamiast jednej, jak zwykle. Mamy więc dodatkowy transport, bo tramwaj jeździ jeździ naszą trasą dwa razy częściej. Mimo wakacji jest mi łatwo dojechać do świata.
Gdy dotarłam do ronda S., przeszłam ze stacji metra na przystanek autobusowy - na odcinku parudziesięciu metrów przemokłam na wylot. W autobusie czułam, że ubranie klei się do mnie nieprzyjemnie. Nienawidziłam tego uczucia jako dziecko. Ale po latach, cóż, przywykłam.
Kiedy siedziałam sobie w cichym i pustym biurze, ulewa jeszcze przybrała na sile. Deszcz ściekał bezlitośnie po szybach, nie odpuszczał. Lubię ten luksus obserwowania intensywnego deszczu z miejsca, które jest suche i ciepłe. Tak było tym razem; czułam wielką ulgę, że nie muszę moknąć, że mogę spokojnie robić swoją robotę.