Miasto światła
17 lipca.
Znowu jestem w mieście światła, od wczorajszej nocy, kiedy to wylądowaliśmy w Alicante z godzinnym opóźnieniem. Kiedy zameldowałam się w hotelu, była już północ.
Ściskamy się na powitanie z A., właścicielem hotelu, wręczam mu belgijskie czekoladki. - Witajcie w domu - mówi i czuję, że jedenastu latach to nie jest tylko kurtuazja.
Do podpisania był jakiś dodatkowy formularz - nowy wymóg policji. Podałam płeć - żeńska. Biurokracja.
19 lipca.
Wakacje rozkręcają się, mamy około 35 stopni, w słońcu powyżej 40. Wilgotność powyżej 60%. Morze w tym wszystkim daje nam trochę ochłody, ale dotarcie na plażę i z powrotem wywołuje strugi potu na plecach. A w wodzie:
Chodzi o to że
nic się nie dzieje
wiszę w wodzie
zupełnie bez zgryzot
wszystko jest daleko
i jestem sobie sobą
Po zakupach w centrum handlowym (Jot chciał więcej ubrań, och) poszliśmy zjeść do baru Tómate przy ulicy Poeta Quintana. Mają dość drogo, choć krewetki w czosnku dobre. Wypiliśmy po dwa napoje; wszystko paruje. Możliwe, że ludzkość wyginie wśród susz i pożarów. Być może, ale ja na to nic nie poradzę. Mogę zajmować się tylko własną lokalną skalą. Jestem bardzo małą istotą ludzką bez wpływu na lokalne procesy. Ale świat w tej formie lubię i chciałabym go zachować.
Chciałam pójść na "Carmen" w wykonaniu Opery Madryckiej w El Campello, ale spektakl jest przeniesiony na sierpień.
Dodaj komentarz