Wyleżenie się
Poleżałam, trochę się zregenerowałam. Głowa i zatoki już prawie ok.
Prawie zakończyłam/ukończyłam część pierwszą praktyk, to znaczy zostało mi osiem godzin z wyznaczonych (samej sobie) czterdziestu ośmiu. Teraz czekam mnie część druga - tu pozostało mi godzin 36 z 43 zaplanowanych; pomijam rozpisanie tego w dzienniku. No ale już bliżej niż dalej i do końca maja powinnam być już po.
Pogoda po drodze zmieniła się dwukrotnie. W Dzień Kobiet nawiedził nas śnieg, który żył krótko jak ważka, ale poprawił mi humor w całym tym zakatarzeniu.
Co ciekawe i nieoczekiwane, udało mi się zacząć pisanie pracy z literatury XX/XXI wieku (Białoszewski, Świrszczyńska, Hartwig!) i może nawet wyslę ją na zaliczenie już w przyszłym tygodniu. Miałam na tyle determinacji, że wczoraj, po zajęciach na studiach podyplomowych, usiadłam ponownie na kilka godzin i, o dziwo, skleciłam kilka stron, które mają sens.
A wcześniej stworzyłam i wysłałam pracę z metodyki. Przyznam, mam z tym problem, bo jako filolog angielski mam zupełnie różne od polonistycznego podejście do metod i środków nauczania. No i nie mam większych doświadczeń z zakresu szkoły podstawowej - wyjąwszy moje kończące się praktyki. Z nich właśnie skorzystałam, opisując prawdziwą lekcję sprzed dwóch tygodni. Zrobione, duża ulga.
Podsumowując, jeszcze trochę i ukończę drugą moją podyplomówkę. Od kwietnia za to będę musiała zabrać się za doktorat - promotor zażyczył sobie podbudowy filozoficznej mojej pracy, więc zamówiłam książki Bubera i Benjamina, dorzucę Kristevę i będę się radośnie obczytywać.
Dodaj komentarz