- Czy pani jest Ukrainką? - pyta pani sprzedająca kwiaty przy rondzie Schumana. Kupuję u niej kwiaty (wiosenne frezje i tulipany) dla koleżanki, która właśnie, tuż przed sześćdziesiątką, wyszła za mąż. - Jak wszyscy - odpowiadam rezolutnie i zaraz gryzę się w język, bo to wyjątkowo banalna odpowiedź. - Gdzie można kupić takie wstążki? - pyta inna pani w metrze na widok mojej biało-żółtej przypinki na płaszczu. Podaję jej nazwę pasmanterii. - Sława Ukraini! - woła na widok niebiesko-żółtej wstążki młodzian, mijając mnie na ulicy, przy której mieszkam.
24 lutego zaczął się najgorszy koszmar, jaki XXI-wieczny Europejczyk mógł sobie wyobrazić: wojna przeciw Ukrainie, tuż za wschodnim płotem. Tuż za polskim płotem.
Z wygodnej odległości 1500 kilometrów, zza mojego płotu, śledzę na co dzień:
- telewizję Ukraina24;
- stronę The Kyiev Independent
i wiele innych źródeł internetowych, w tym niekończące się rozmowy z wojskowymi i cywilami na temat przebiegu, strategii i zakończenia trwającej wojny. Czytam biografię Putina. Odświeżam rosyjski. Zapisuję się na ukraiński. Polecam Ukraińcom w Polsce swoje usługi jako nauczyciel języka polskiego. Przelewam pieniążek organizacji charytatywnej. Zanoszę dary do punktu zbiórki. Rejestruję się jako tłumacz w punkcie rejestracji imigrantów.
I czuję, że to wszystko nic nie znaczy wobec zła.
Codziennie rano sprawdzam, czy
Broni się jeszcze z wież Alpuhary
Almanzor z garstką rycerzy,
Hiszpan pod miastem zatknął sztandary,
Jutro do szturmu uderzy.*
Inaczej niż u Mickiewicza Almanzor to ukraiński Prezydent (już zawsze będę go pisać wielką literą), a Hiszpan to Rosjanin. Ile jeszcze wytrzymają, za swoją wolność i naszą?
*Mickiewicz, A. "Już w gruzach leżą Maurów posady" ("Konrad Wallenrod").