E-papieros w zaświatach
W dniu swoich 73. urodzin śnił mi się mój ojciec. Przerzucił się na e-papierosy; chodził rześko po zaświatach i wypuszczał kłęby słodko pachnącego, różowego dymu. - No widzisz, a tyle cię namawiałam - mówię mu.
Blog zastępczy, szary, pakowy, gat. II. / Albonubes: typowa szatynka.
pn | wt | sr | cz | pt | so | nd |
28 | 29 | 30 | 31 | 01 | 02 | 03 |
04 | 05 | 06 | 07 | 08 | 09 | 10 |
11 | 12 | 13 | 14 | 15 | 16 | 17 |
18 | 19 | 20 | 21 | 22 | 23 | 24 |
25 | 26 | 27 | 28 | 29 | 30 | 01 |
W dniu swoich 73. urodzin śnił mi się mój ojciec. Przerzucił się na e-papierosy; chodził rześko po zaświatach i wypuszczał kłęby słodko pachnącego, różowego dymu. - No widzisz, a tyle cię namawiałam - mówię mu.
Żyjemy w świecie, który jest pod obserwacją. Inwigilacja trwa 24/24 i ma miejsce w zasadzie wszędzie. Dlatego o obecnie trwającej wojnie też wiemy (prawie) wszystko, choć z opóźnieniem. Przyznam jednak, że są rzeczy, których wolałabym nie wiedzieć. A co do których wiem, że są.
Po odkryciu masowych grobów ludności cywilnej w Buczy nie da się już zaprzeczyć, że obecna wojna została wypowiedziana głównie cywilom i to oni płacą za nią najwyższą cenę. Kto ma rozum i serce, ten boi się, że to dopiero pierwsze z serii strasznych odkryć, że zginęło więcej nieżołnierzy, niż się wszystkim zdawało. Czy to masowe zbrodnie, zbrodnie wojenne, zbrodnie przeciwko ludzkości, ludobójstwo*, eksterminacja - z wyborem słownictwa poradzą sobie świetnie politycy; najważniejsze, żeby ktoś za tę przelaną krew odpowiedział. (Nie mam wielkich nadziei, że tak się stanie). Ale dużo ważniejsze jest, by takim zbrodniom zapobiec, po ludzku mówiąc, by cywile przestali ginąć. Już. Teraz.
Wędrując po internecie, gdzie ostatnio oglądam głownie kanały rosyjskojęzyczne, natrafiłam na reportaż ukraińskiego reportera ze wsi Jahidne. Na początku marca rosyjska armia zapędziła tam ponad 300 osób** do szkolnej piwnicy. Mieszkańcy spędzili w ten sposób, głównie siedząc, cztery tygodnie; kilkanaście osób zmarło. Wreszcie rosyjskie wojsko wycofało się, pozostawiając zniszczenia przekraczające ludzką wyobraźnię.
Mieszkańcy opowiadają, że część żołnierzy to byli Rosjanie, a część "z daleka, nie od nas". Byli pijani lub znarkotyzowani. Kazali oddawac telefony komórkowe pod groźbą odebrania życia ich właścicielom... Uwolnieni ze szkolnej piwnicy wspominają racje żywności, które utrzymywały ich przy życiu - dwie łyżki kaszy na osobę, płaczące z głodu dzieci.
Osoby, które w reportażu mówią, przeważnie starsze panie, robią na mnie ogromne wrażenie swoim opanowaniem w obliczu katastrofy. Nie chcą zemsty. Mówią po ukraińsku, rosyjsku i w języku pośrednim, jakby chciały, żeby reporter wszystko zrozumiał. Zadają odwieczne pytanie - dlaczego my? "Jesteśmy spokojni, pracowici, a oni do nas przyszli". "Orda do nas przyszła", mówi jedna z mieszkanek. Domy zostały brutalnie splądrowane w stopniu, jakiego nie usprawiedliwia kradzież kosztowności i rozmaitego sprzętu. "Miałam kino domowe, komputer", mówi inna pani z Yahidnego. "Nie mogli zabrać, to porąbali". Inna starsza pani prezentuje reporterowi zniszczony laptop.
Poza tym orda ukradła pralki.
Podczas izolacji w szkolnej piwnicy mieszkańcy cierpieli szczególnie z powodu braku toalet. Tymczasem okupanci załatwiali się w ich domach. "Wszędzie".
Domy we wsi noszą ślady bezsensownych zniszczeń. Tu uszkodzony dach, tam płot... W ogrodzie porzucony czołg. Gdzieś w tle pieje kogut. W ziemi - ślady po ekshumacjach.
Nie wiem, ile zajmie odbudowa wsi Yahidne i kiedy mieszkańcy wrócą do zwykłego, normalnego życia, czyli tego, co dla nich najcenniejsze. Wiem, że przypadkiem znalazła się na linii walk i zapłaciła za to najwyższą cenę.
Ale nie obawiajcie się, wasze czyny są zapisane. Wszystko, co złego zrobiliście tym najmniejszym, z wioski Jahidne też, będzie rozliczone. Patrzy wam na ręce Gugiel, widzą wasze zbrodnie reporterzy z całego świata. Naprawdę.
*Wedle definicji Rafała Lemkina: https://pl.wikipedia.org/wiki/Ludob%C3%B3jstwo
**W dostępnych źródłach znajdujemy informację, że w Jahidnem mieszkało 399 osób
Także do obejrzenia: https://apnews.com/article/russia-ukraine-kyiv-europe-8fc19b96f035bd21fe14a0ec71982aa9
Dawno, dawno temu, w dalekim mieście nieleżącym nad żadną rzeką (choć wtedy pisało się to "nie leżącym") przyszła na świat dziewczynka. Choć trochę sina po urodzeniu, krzyczała najgłośniej ze wszystkich dzieci, zupełnie jak mały Mick Jagger wiele lat wcześniej (analogia przypadkowa). Gwiazdą rocka nie została, w ogóle nie została żadną gwiazdą. Mieszka teraz w innym, niewielkim kraju i patrzy ze zdumieniem na trzecią wojnę światową, która dzieje się na jej oczach.
Boi się, że wszystko, co robiła i co umie nie ma żadnego znaczenia, zupełnie jak ludzkie życie na wschodzie Ukrainy.
Boi się, że nie potrafiła niczego osiągnąć, a teraz jest za późno.
Boi się też tego, co nastraszniejsze: użycia broni jądrowej, która spowoduje, że pewnego dnia obudzi się z "dodatkowymi odnóżami" ("Wesele w Atomicach" Mrożka).
- Czy pani jest Ukrainką? - pyta pani sprzedająca kwiaty przy rondzie Schumana. Kupuję u niej kwiaty (wiosenne frezje i tulipany) dla koleżanki, która właśnie, tuż przed sześćdziesiątką, wyszła za mąż. - Jak wszyscy - odpowiadam rezolutnie i zaraz gryzę się w język, bo to wyjątkowo banalna odpowiedź. - Gdzie można kupić takie wstążki? - pyta inna pani w metrze na widok mojej biało-żółtej przypinki na płaszczu. Podaję jej nazwę pasmanterii. - Sława Ukraini! - woła na widok niebiesko-żółtej wstążki młodzian, mijając mnie na ulicy, przy której mieszkam.
24 lutego zaczął się najgorszy koszmar, jaki XXI-wieczny Europejczyk mógł sobie wyobrazić: wojna przeciw Ukrainie, tuż za wschodnim płotem. Tuż za polskim płotem.
Z wygodnej odległości 1500 kilometrów, zza mojego płotu, śledzę na co dzień:
- telewizję Ukraina24;
- stronę The Kyiev Independent
i wiele innych źródeł internetowych, w tym niekończące się rozmowy z wojskowymi i cywilami na temat przebiegu, strategii i zakończenia trwającej wojny. Czytam biografię Putina. Odświeżam rosyjski. Zapisuję się na ukraiński. Polecam Ukraińcom w Polsce swoje usługi jako nauczyciel języka polskiego. Przelewam pieniążek organizacji charytatywnej. Zanoszę dary do punktu zbiórki. Rejestruję się jako tłumacz w punkcie rejestracji imigrantów.
I czuję, że to wszystko nic nie znaczy wobec zła.
Codziennie rano sprawdzam, czy
Broni się jeszcze z wież Alpuhary
Almanzor z garstką rycerzy,
Hiszpan pod miastem zatknął sztandary,
Jutro do szturmu uderzy.*
Inaczej niż u Mickiewicza Almanzor to ukraiński Prezydent (już zawsze będę go pisać wielką literą), a Hiszpan to Rosjanin. Ile jeszcze wytrzymają, za swoją wolność i naszą?
Pada i pada. I pada. Lubię, gdy pada, bo często koreluje to z moim nastrojem - szarym. Jest doskonale siedzieć w cieple i obserwować, jak strużki wody ciekną po szybach. Jest mniej doskonale, kiedy trzeba wyjść na dwór i łapać tramwaj lub autobus, przesiadać się na metro i pociąg... To plan na jutro.
Niedawno wróciłam do wiersza Staffa "Deszcz jesienny" - z jego instrumentacją głoskową tak typową dla języka polskiego. Warstwa dźwiękowa tego utworu jest znakomita, warstwa filozoficzna - słowa o smutnym szatanie w ogrodzie - równie wspaniała. Jesień już na nami (uff), ale wiersz bez zmian aktualny.