Tuż przed śmiercią mojego burego kota, a zatem pod koniec marca, miałam ciekawe spotkanie - na przystanku autobusu 12/21. Wracałam wtedy z pracy, autobus nie nadjeżdżał. Stojąca obok nieduża pani (malutka, bo mniejsza ode mnie) zaczęła narzekać na komunikację. Potakiwałam, bo co zrobić, nie wdając się w dyskusję. Ale pani z przystanku rozkręciła się stopniowo, pewnie ośmielona moją uprzejmą reakcją, i wkrótce opowiedziała mi, że jest Francuzką hiszpańskiego pochodzenia, że napisała komiks-trylogię, do której ilustracje wykonał jej syn, że historia opowiada o pingwinach dryfujących po oceanie na topniejącej górze lodowej i tak dalej.
Nadjechał autobus nr 12 i uwolniłam się od towarzystwa, które zaczynało mi już ciążyć.
Wczoraj znowu stałam/siedziałam na peronie w stronę miasta Malines, gdzie wieczorem miał grać swój mecz mój Jot. Pogoda była balsamiczna, postanowiłam więc wyskoczyć tam po pracy. Młody człowiek (taki Jot właśnie) zapytał mnie o automat do biletów. Odesłałam go na poziom ulicy, kilka metrów schodami w górę. Wrócił szybko, mówiąc mi, że automatu nie ma. Zastrzygłam uszami - jestem pewna, że urządzenie stoi, jak stało, ale dobrze, każdy ma swoją wersję rzeczywistości. Potem już wszystko popłynęło jak zwykle; zapytał mnie, skąd taki akcent; powiedział, że Ukraińcy mówią po rosyjsku, ale Rosjanie nie mówią po ukraińsku, z czym nie mogłam się nie zgodzić. - Boję się, że będzie kontrola biletów i dostanę mandat. To jest najgorszy tydzień w moim życiu - żalił się. Zaproponowałam, żeby kupił bilet telefonem. - Rozładował mi się telefon - westchnął młody. Wyraziłam współczucie, ale, gryząc się w język, powstrzymałam się od zaoferowania mu pieniędzy. - Czy to ten pociąg do Malines? - dopytał jeszcze. Potwierdziłam; oboje wsiedliśmy. Nie chciałam już wchodzić w żadne dialogi i wysłuchiwać historii; dzień miałam długi i męczący.
Zauważyłam już dawno temu, jak nieoczekiwanie otwierają się przede mną obcy ludzie, szczególnie w stanie zaburzenia. Myślę, że ufają mi w jakiś sposób i wyczuwają cierpliwego słuchacza. Jestem już trzecim pokoleniem, które tak ma, po mojej matce i jej ojcu. Coraz bardziej mnie to męczy. Wychodzę z takich spotkań wycieńczona i obciążona cudzymi sprawami, bo jestem jak gąbka. Mam bowiem empatię, którą dopiero uczę się zarządzać.