Jadę, jeżdżę
Jestem człowiekiem od zawsze lubującym się w komunikacji miejskiej. Pochodzę z regionu, który miał za czasów mojego dzieciństwa gęstą siatkę połączeń i przyzwyczaiłam się do spędzania czasu w autobusach, tramwajach i pociągach, z konieczności, ale nie bez przyjemności.
Teraz jeżdżę do pracy tramwajem, metrem i pociągiem (albo - na ostatnim odcinku - autobusem). Diś właśnie był taki dzień, że wsiadłam w autobus. Mam czasem do wyboru - zwykły i pospieszny. I o dziwo, wybieram zwykły, bo - nikt nie pcha się tą linią na lotnisko, a więc z bagażami, czyli nie ma tłoku, czyli mogę sobie usiąść wygodnie, wtulając się we własny płaszcz i szalik, co jest ważne przy obecnej pogodzie, a mamy wilgoć i chłód. Zakładam na łeb słuchawki i słucham zawzięcie podkastów albo i muzyki. I obserwuję.
Dziś rano siedziałam naprzeciwko pani przypominającej z wyglądu mamę Sonii - dawnej, dawnej koleżanki Jota, której mąż był kelnerem w sycylijskiej restauracji... Pani oglądała się w kamerze swojego telefonu i poprawiała włosy. A wieczorem - ciekawe, znowu jechałam z nią tą sama linią, i znowu siedziałam naprzeciwko.
Obok tej kobiety siedział, także zatopiony w swoim telefonie, człowiek o rysach twarzy jak młody Johnny Depp. I uśmiechał się jak on.
I wczoraj, i dziś biegłam do autobusu, a kierowca uprzejmie na mnie czekał.
Wczoraj miasto i miasteczko tonęło we mgle. Dzisiaj rano po wyjściu z domu wciągnęłam do płuc czyste, rześkie powietrze. A kiedy dotarłam do biura, zaczął prószyć śnieg. Potem zniknął.