Święto, święto
Dzisiaj obchodzimy w Be. drugi dzień Zielonych Świątek. Wpółleżę w łóżku, z kotami u stóp (skład jest zmienny; teraz to bura Jennifer), z laptopem na brzuchu. Patrzę przez okno: szarobure chmury niosą deszcz. Kropiło, teraz nie pada, ale się zanosi. Mam kolejny wolny dzień, a przede mną (hurra) krótki tydzień roboczy, ponieważ wzięłam dwudniowy urlop ze względu na sobotnią obronę.
Koledzy wiedzą już, że zmienię pracę, choć zapewne dopiero we wrześniu, ze względu na procedury. Wyszło na to, że nikt się nie spodziewał, że W. coś takiego zrobi. Bo i sprawa rozegrała się w ciągu tygodnia. Dział E. poinformował mnie o rozmowie kwalifikacyjnej, rozmowę odbyłam, dostałam pozytywną odpowiedź i jak najszybciej przekazałam wieści bezpośredniej przełożonej. A ona moim kolegom.
A jednak W. to zrobiła. Zrobiła, bo wyrosła już ze starego stanowiska i liczy na coś więcej. Trzy lata to i tak długo.
Kiedy byłam jeszcze w szkole podstawowej, czyli za PRL-u, wielkim zaufaniem darzyła mnie Pani Woźna L. Od czasu do czasu - jeżeli akurat zauważyła mnie na szkolnym korytarzu - podchodziła do mnie, mówiąc: - W., idź zrób dzwonek.
Robienie dzwonka to w szkole wielka sprawa.
Czyjeś zaufanie to wielka sprawa, zwłaszcza, gdy odwzajemniona.