W tym roku minęła setna rocznica urodzin poety i prozaika Mirona Białoszewskiego (1922-1983), twórcy wyjątkowego w naszej literaturze, a dla mnie osobiście najważniejszego.
Nie wiemy, czy urodził się w czerwcu, czy w lipcu. Wedle jego własnych słów był to 30 lipca, a data czerwcowa jest wynikiem błędu rejestracji, co nie byłoby niczym niezwykłym. Miron dostał swoje wyjątkowe imię dzięki ciotce Nance (Irenie), która wybrała je losowo z kalendarza w drodze na chrzest. Imię prawosławne i pachnące mirrą. Urodził się w Warszawie, w domu przy ulicy Leszno, w łóżku, które zrobił jego dziadek. Warszawę zabierał ze sobą wszędzie: jadąc do Jugosławii, Ameryki, Egiptu, na Węgry...
Ostatnie lata to wysyp publikacji, które cieszą wielbicieli Mirona. Dostaliśmy jego "Tajny dziennik", dostaliśmy książkę zaprzyjaźnionego z nim Sobolewskiego ("Człowiek Miron"), książkę "Białoszewski 2018-2019" Olejniczaka i inne. Będą pewnie następne, co jest ogromną zmianą w porównaniu do posuchy lat wcześniejszych, kiedy to musiała mi wystarczyć publikacja Hanny Kirchner pt. "Miron. Wspomnienia o poecie" (1996).
Czy Miron jest ważny? O ile dla czytelnika istotna jest osobista, intymna relacja z twórcą - owszem, wiele jest osób, które taką relację z jego tekstami stworzyły i ją sobie cenią. Dla mnie Białoszewski jest autorem tekstów najistotniejszych, które trafiają do mnie na poziomie emocji oraz intelektu. Tłumacząc to na prosty język: odnajduję w nich siebie. W 1993 r. teksty Mirona pojawiły się na etapie wojewódzkim olimpiady polonistycznej, co bardzo mi dodało otuchy i co przyjęłam jako znak, że będzie dobrze. (I było dobrze. I dzięki olimpiadzie oszczędzono mi zdawania matury oraz egzaminów wstępnych na studia).
Białoszewski w swoich wierszach, a także w prozie jest filozofem codzienności, zwyczajnego życia, które on jednak postrzega z nadzwyczajną uważnością. "Byt jest dobry, bo jest". Spisuje banalne wydarzenia i własne refleksje na ich temat - może byłoby to nieznośnie nudne, gdyby nie talent. W tym sensie twórca był jednością z dziełem, sam sobie służąc za materiał.
Jedynym wyjątkiem od celebracji zwyczajności jest "Pamiętnik z powstania warszawskiego", który jest asynchronicznym, ale precyzyjnym zapisem dziejów cywila na tle śmierci miasta. Ta książka na swoją formę czekała 25 lat.
Białoszewski nie jest ważny w tym znaczeniu, że nie stworzył szkoły czy naśladowców literackich. Jego wpływ był i jest subtelny. Pozostał w pamięci swoich przyjaciół - przez każdego zapamiętany nieco inaczej. Nie będąc pieszczochem systemu ani celebrytą (w PRL), jako osoba homoseksualna jest dziś postacią ważną dla osób LGBT. Jako człowiek de facto apolityczny i pozasystemowy, pozostaje inspiracją dla tych, którzy nie chcą i nie lubią iść z prądem. "Zawsze wierzyłem w swą szczęśliwą gwiazdę", powiedział - czekając na sukces życiowy, który w końcu przyszedł.
A najważniejsze jest chyba to, że Mirona nadal się doskonale czyta. Jego teksty odnoszą się do uniwersalnego doświadczenia życia, bytu, a zatem może je czytać każdy. Są podszyte czułą wyrozumiałością dla rzeczy, które nam się wydarzają.
Dla mnie szczególną zasługą Białoszewskiego jako twórcy jest jego wyjątkowa świadomość słów, które tworzą jego poezję. Kiedyś, na starym blogu, który odszedł w cybernicość, porównałam jego rzemiosło z siedemnastowiecznym Janem Andrzejem Morsztynem, który wybierał słowa do swoich wierszy z pełną świadomością. Choć oddaleni od siebie w czasie, są pod tym względem zaskakująco podobni i stąd obu moglibyśmy nazwać poetami lingwistycznymi, mistrzami języka.
A dla mnie pisanie Białoszewskiego jest nieustannym pocieszeniem, że "każdy jest dla siebie najważniejszy" i że trzeba się na siebie godzić, bo i tak "taki jest się jaki jest".
https://jedynka.polskieradio.pl/artykul/412336