Kolejna runda
I tak minął jeszcze jeden tydzień. Wdzięczna być powinnam, że przeżyłam i żyję - tradycyjnie piszę te słowa, leżąc pod kołdrą, kot jest gdzieś niedaleko, za ścianą gra sobie Jot.
Rano, jak to zwykle w sobotę, wyruszyłam na pielgrzymkę do miasta L., aby uczyć dzieciarnię języka polskiego. I po raz pierwszy przyszło mi do głowy, że może warto nie wstawać ciemną nocą i pojechać późniejszym niż dotąd pks-em. I tak wyszło, że nie przyjechał autobus linii 317 z godziny 7.36, i pojechałam autobusem z 8.05, który odjechał o 8.10. I się spóźniłam, i ..nic się nie stało. Dzieci poczekały. Ale powtarzać tego nie będę.
Pan kierowca z 8.05 wyglądał trochę jak Mikołaj. Kierowca z kursu powrotnego był młody i ładny jak dziennikarz Janusz Schwertner. Jadąc do domu, słuchałam sobie amerykańskich programów: o nepotyzmie w świecie i o cyklach Wenus. Duży rozrzut, ale ja mam w głowie rozmaite rzeczy do siebie nieprzystające.
Wróciłam zatem po praktykach i mam parę pomysłów na nastepne zajęcia. Tak w tym zawodzie jest, że patrzy się wiecznie do przodu, pisze się ćwiczenia, drukuje i tak dalej. Ta praca pożera czas i pożera duszę.