Jesień tu jest
Piękna jesień nas dziś odwiedziła.
Wstałam z bolącym gardłem, niestety, i zmuszona byłam pojechać do słynnej/osławionej dzielnicy A., żeby odebrać z paczkomatu błędnie na ten paczkomat zaadresowaną, ale niewątpliwie moją przesyłkę.
To oznacza daleką podróż od pierwszej stacji aż do końca jedną linią metra. I wspomnienia - bo tą trasą jeździliśmy z Jotem na treningi halówki w latach 2016-2017.
Z pewnym wysiłkiem, brodząc w śmieciach, którymi upstrzone są tutejsze trotuary, odnalazłam paczkomaty na stacji paliw T. Przy trzeciej próbie udało mi się wprowadzić kod i odebrać paczkę. Wracając na stację metra, z przerażeniem minęłam leżącego na chodniku śpiącego człowieka. To musi być widok powszedni, bo przechodnie nie zwracali na niego uwagi.
Stamtąd pojechałam do polskiego sklepu, a dalej do domu. Jot wrócił z meczu, który sędziował (debiut) i potem wyruszyliśmy na sobotnie zakupy - głównie po żarcie. Potem skleciliśmy obiad. Następnie wyczyściłam mieszkanie mopem na parę i po prostu padłam.
Nie mając już sił na nic, serfuję sobie po internecie.
Dzień był złoty, słoneczny, wystarczyła mi bluza i dżinsy, żeby iść przez miasto. Zresztą zamiast iść, chętnie bym sobie usiadła na jakiejś ławeczce pod kasztanowcem i pogrzała się w słoneczku, tak. Obowiązki gonią mnie jak głodne psy. Kołowrotek się kręci; w codziennym życiu mało jest poezji, bo brudne garnki same się nie umyją.
PS. Utworzyłam stronę poświęconą warsztatom tłumaczeniowo-poetyckim, które mam poprowadzić w listopadzie. Pomyślałam, że będzie to miejsce, gdzie znajdą się materiały przygotowujące do zajęć, ale także forum do publikacji gotowych tekstów (tłumaczeń). Zobaczymy, jak to się sprawdzi.