Nocna burza
Wczoraj w nocy, a raczej nad ranem, przed czwartą, rozpętała się burza. Prognozy pogody zapowiadały ją wcześniej, około dziesiątej; trochę się spóźniła, ale wreszcie przyszła. Najpierw mruczała, potem odkręcił się kurek z wodą. Czekałam na uderzenie wiatru - bo przed tym najwięcej ostrzegały prognozy. Z tego powodu wcześniej zabezpieczyłam z grubsza doniczki na balkonie, żeby nie spadły na ulicę. Tylko że wiatr nie przyszedł: deszcz szumiał, padając prosto na ziemię. Potem do grzmotów dołączyły jednoczesne błyskawice - burza rozgrywała się dokładnie nad naszymi głowami.
Nie mogłam tak od razu beztrosko usnąć, bo pamiętałam burzę z pierwszego sierpnia. A wtedy mieliśmy przedsmak końca świata. Otóż obudził mnie intensywny szum deszczu, nasilający się z sekundy na sekundę. Owszem, grzmiało, ale wśród dźwięków dominował ten uporczywy szum. Zerwałam się z łóżka i podeszłam do okna. Na dole, patrząc z pierwszego piętra, zobaczyłam zupełnie zalaną deszczówką ulicę. Podbiegłam do drugiego okna - i tutaj ulica zalana była pewnie do poziomu kolan; w każdym razie pod wodą znikły studzienki ściekowe.
I wtedy usłyszałam bulgotanie dochodzące z jednej z łazienek, zupełnie jakby przez sedes chciał wydostać się gad w typie aligatora. Poczułam mrowienie na plecach i w zasadzie przyznałam się przed samą sobą, że oprócz swoistej fascynacji czuję strach: otóż przez toaletę chciał wedrzeć mi się do mieszkania nadmiar wody wypełniający instalację ściekową. Postanowiłam odciąć mu drogę i spuścić wodę z rezerwuaru oraz zatkać sedes dostępnymi środkami. Szybko sprawdziłam stan drugiej łazienki, gdzie na szczęście nie działo się nic złego. Było jednak jasne, że jeżeli ulewa potrwa dłużej, brudna woda wystąpi z koryta rur odpływu.
Moja radość była wielka, kiedy usłyszałam, jak szum deszczu słabnie. Mocno lało jeszcze przez wiele minut, ale najgorsze minęło. Moja rodzina spała kołysana deszczową muzyką, a ja mogłam położyć jeszcze głowę na poduszce, zanim zadzwoni alarm, wysyłający mnie jak co dzień do pracy.
Wtedy pomyślałam, że zapewne nasz garaż znalazł się pod wodą, a mamy tam pakunki z nowo zakupionymi meblami. I nagle postanowiłam, że odmawiam dalszego martwienia się i że nie będę o tym myśleć, bo pakunki sa dla mnie zbyt ciężkie, bym je mogła uratować, a skoro są zalane, to trudno, niewiele da sie teraz zrobić.
Potem okazało się, że do garażu woda się nie wdarła, bo znajduje się dobrze nad poziomem ulicy, w odróżnieniu od wielu tradycyjnie tutaj budowanych garaży.
Przez cały dzień po mieście kursowała straż, a mieszkańcy w mediach społecznościowych przekazywali sobie informacje o pompach.
Takie to było ćwiczenie z końca świata.