Siłownia pod chmurką
Rok temu próbowałam zacząć relację z siłownią na abonament, która to relacja nie udała się. Wierniejsza jestem siłowni pod chmurką, dokąd chodzę, jeżeli pozwalaja mi praca i pogoda. Ostatnio jakość powietrza była zła, a wilgotność wysoka, ja niestety obolała od osteo. Dziś zebrałam się na odwagę i - zabrawszy rower Jota - pojechałam na siłownię na skraju miasteczka.
Bałam się, że będę żałowała, że zmęczy mnie jazda pod górkę, bo mięśnie mi odwykły od takiego wysiłku, ale dałam radę bez większych problemów. Wielu było rowerzystów, bo pogoda piękna. Temperatura 20 st., wilgotność tylko 59%, a zatem warunki idealne dla spacerowiczów, rowerzystów i wszystkich, którym chciało się ruszyć siedzenie i wyjść na słoneczko.
Wiem, ludzie boją się, że jutro, pojutrze ta złota jesień zamieni się bez ostrzeżenia w słotę, chlapę i psotę... Dlatego korzystają. Jednak na placyku do ćwiczeń byłam sama - do chwili, gdy dołączył pan z pieskiem, biało-rudym gończym. Tak to właśnie wygląda, zwykle jestem sama. Czasem na przykład dołącza wycieczka - półkolonie dzieciaków albo emeryci. Ale to rzadko.
Ćwiczyłam, słuchałam podkastu politycznego, gapiłam się w niebo i wchłaniałam to ciepłe popołudnie, żeby zrobić sobie zapas na chłodniejsze dni, które na pewno nadejdą. Bo leżą już na ziemi kasztany jadalne, które następują po tych zwykłych kasztanach. Już są.
Chciałabym jakoś ustawić te wyjścia na placyk do ćwiczeń, żeby robić to choć dwa razy w tygodniu. Ale, ale: muszę wybrać dzień, żeby pracować z domu i wtedy właśnie robić sobie godzinną przerwę.
I to wszystko jest na tyle trudne, że mnie przerasta, na razie.
Ale najlepsze jest to, że skoro droga tam prowadzi pod górkę, to droga z powrotem prowadzi w dół. Jechałam sobie do domu bez wysiłku na męskim rowerze barwy pomarańczowej, przecinając ciepłe powietrze, omijając stłoczone przy ścieżce rowerowej, i z nieznanych mi powodów wdrapujące się na wiatę autobusową harcerki, wyprzedzając spacerowiczów. Ze swobodną, bezmyślną głową.