Zwykły dzień
Pracowałam dziś w domu i w zasadzie nie zdarzyło się nic wielkiego. Ot, zadzwoni listonosz: przyszło zamówienie. Zeszłam, weszłam. Maile, trochę maili. Wyjście po zakupy, powrót, tramwajem.
Potem ugotowałam obiad, wyszedł dobry. Dziecko zjadło bez pretensji.
Pouczyłam potem panie z Ukrainy i jak zwykle było przyjemnie, a nawet wesoło. Tyle że od tego siedzenia za komputerem zmarzłam. Sabotuję swoje zdrowie i nie zakładam odzieży kompresyjnej, siedząc z gołymi stopami, i tak przez cały dzień. A bardzo łatwo marznę. Mimo dwudziestu stopni.
Wczoraj pisał do mnie lekko ponaglająco mój promotor - trzeba się zebrać w sobie i wysłać mu notatki z konferencji... Tak.
Potem wyciągnęłam się w łóżku otoczona kotami. One mają proste życie: miska, drapania, kilka min, kuweta, miska, mycie futra, sen, sen. Zrobiło mi się przyjemnie ciepło, wymieniłam wiadomości na Whatsappie z K. Może nawet zobaczymy sie jesienią. Westchnienie! I tak minął kolejny dzień.
W sumie można by tak żyć, prawie bez wychodzenia do świata i bez narażania świata na znoszenie mojego widoku.
Uściski, Albonubes.