Autobus na Saską Kępę
Jechałam spod Centralnego na Saską. To znaczy, najpierw czekałam, długo, bo akurat "kobiety od aborcji dogadały się z Agrounią" i Aleje były zablokowane dla ruchu kołowego, w tym transportu miejskiego - przez manifestację. Więc wysiadłam z tramwaju już na Kruczej, podeszłam pod Centralny, odebrałam walizkę ze skrytki i chwilę później już - pod Hard Rock Cafe - czekałam na autobus jadący na Saską.
Oprócz kobiet od aborcji z Agrounią niebezpiecznie blisko moich uszu przez megafon krzyczała pani, która odnalazła Jezusa. Była to kakofonia i pandemonium. Ale jednocześnie koiło mnie ciepłe powietrze i cichy szelest języka rosyjskiego sączący się ze strony młodzieży czekającej na przystanku.
Gdy wreszcie podjechało 507 i wturłałam się do środka z walizką, okazało się, że jeden ze współpasażerów jest w stanie wskazującym na niedawne spożycie, śmierdzi wódą, i w związku z tym cierpi na słowotok oraz straszliwą czkawkę. Dawał temu wyraz przez telefon komórkowy.
- Agnieszszka, ale dlaczego ty tak rela... relatywizujesz? - dopytywał rozmówczynię, podobno przebywającą na Śląsku. - Nic nie piłem, to już nie można mieć czkawki? Ale wiesz co, ja już k... nie chcę być nauczycielem. Eee, wiesz, kobiety od aborcji dogadały się z Agrounią i są stra... szne korki.
Posłuchałabym dalej, bo mnie to fascynowało bardziej niż Neonówka, ale czas już byl wysiadać, żeby wbić się K. na chatę, na ostatni w tej edycji nocleg.