Połączenie
Wczoraj, chwiejąc się na zmęczonych nogach o 23.30 w brukselskim metrze linii 1 zastanawiałam się, czemu tak bardzo osłabłam. A plan dnia miałam taki:
O ósmej byłam jeszcze w hotelu, w Polsce. Pobudka, śniadanie po dziewiątej, w tym walka z hotelowym ekspresem do kawy; wymeldowanie o jedenastej i przejście bulwarami nad rzeką P. w stronę biblioteki. Przed biblioteką trwa remont, trzeba wchodzić naokoło. Wciągam więc walizkę po schodach na poziom +1 i przechodzę przez salę wypożyczalni dla dorosłych do halu. Idę na piętro, do czytelni, bo chcę wykorzystać czas do odjazdu pociągu na przejrzenie źródeł, a może nawet naszkicowanie planu zaliczenia na przedmiot "Techniki logopedyczne". Ale pani z czytelni odsyła mnie do wypożyczalni, żebym wyrobiła sobie kartę - mimo moich protestów, że bywam tu raz na rok i karty nie potrzebuję.
Karta wyrobiona (nie ma pani dowodu? Tylko paszport?), wracam do czytelni. Mówię, czego potrzebuję, pani sadza mnie przed katalogiem onlajn. Znajduję dwie książki, ale katalog odsyła mnie po hasło. Uwaga, po hasło muszę iść do wypożyczalni piętro niżej.
Wracam z hasłem (ważne miesiąc) i uzyskuję dostep do książek przez Ibuk (do czego potrzebne mi ibukowe konto).
Teraz już siedzę sobie i przeglądam treść. Notuję pomysły.
O 13.00 żegnam się i wyruszam na dworzec. Po drodze mijam aptekę - wchodzę, pytając o witaminę H i lek przeciw obrzękom, który czasem pomaga osobom z problemami limfatycznymi. Obsługuje mnie młody pan magister o pięknych, czarnych włosach za łopatki. Upewniam się, że tabletki są na tyle małe, że zdołam je przełknąć. Wielkość tabletek to mój odwieczny problem. Pan magister uprzejmie znosi moje wymagania; płacę i wychodzę.
Nieodległą stację PKP zdominowało biuro poselskie posła A. Jest tam również filia biblioteki oraz kawiarenka reklamująca się ofertą gofrów. Gofry!
Wchodzę, a wnętrze jest naprawdę przyjemne. Za ladą młoda pani słusznej postury tłumaczy mi, dlaczego jej gofry są niezwykłe. Kawa i wspomniane gofry kosztują mnie raptem 4,5 euro i są naprawdę pycha, ale nie zdołam ich zmieścić.
Przed 13.45 wychodzę na peron; pociąg przyjeżdża punktualnie i 5 minut później wysiadam na peronie w S. Za krótką chwilę zjawia się tam dalekobieżny pociąg K. - wsiadam. Jeden ze współpasażerów, okazuje się, jedzie dziś za granicę, a zapomniał paszportu; wydzwania w tej sprawie do znajomych prosząc, by mu go podrzucili.
Wysiadam przed 18.00 w Warszawie Centralnej, idę na stację Śródmieście i wsiadam w skład SKM na Okęcie. Bilet kupuję w pociągu, zestresowana, że coś zrobię nie tak.
Na lotnisku odmeldowuję się w punkcie odprawy bagażu (którego nie nadaję), biorę kartę pokładową i idę na kontrolę bezpieczeństwa, gdzie oczywiście piszczę. Puszczają mnie jednak dalej i wędruję w stronę bramki. Mam półtorej godziny.
Potem już tylko lot do Brukseli (dwie godziny bez większych zakłóceń), na lotnisku - łapanie pociągu, który zawiezie mnie na Dworzec Centralny (odjazd o 23.02), dalej metro aż do stacji końcowej, potem tramwaj linii 39.
I oto kwadrans po północy jestem w już domu.
Dwanaście godzin podróży: dwa kraje, dwa pociągi, jedna kolejka podmiejska, samolot, pociąg, metro i tramwaj.
Krótki dzień to był zaiste.