• Grupa PINO
  • Prv.pl
  • Patrz.pl
  • Jpg.pl
  • Blogi.pl
  • Slajdzik.pl
  • Tujest.pl
  • Moblo.pl
  • Jak.pl
  • Logowanie
  • Rejestracja

Co chce, to robi.

Blog zastępczy, szary, pakowy, gat. II. / Albonubes: typowa szatynka.

Kalendarz

pn wt sr cz pt so nd
30 31 01 02 03 04 05
06 07 08 09 10 11 12
13 14 15 16 17 18 19
20 21 22 23 24 25 26
27 28 29 30 31 01 02

Kategorie postów

  • literatura i język (45)
  • o sobie (244)
  • studia (26)
  • świat (148)
  • tworzenie (19)

Strony

  • Strona główna
  • Księga gości

Archiwum

  • Lipiec 2025
  • Czerwiec 2025
  • Maj 2025
  • Kwiecień 2025
  • Marzec 2025
  • Luty 2025
  • Styczeń 2025
  • Grudzień 2024
  • Listopad 2024
  • Październik 2024
  • Wrzesień 2024
  • Sierpień 2024
  • Lipiec 2024
  • Czerwiec 2024
  • Maj 2024
  • Kwiecień 2024
  • Marzec 2024
  • Luty 2024
  • Styczeń 2024
  • Grudzień 2023
  • Listopad 2023
  • Październik 2023
  • Wrzesień 2023
  • Sierpień 2023
  • Lipiec 2023
  • Czerwiec 2023
  • Maj 2023
  • Kwiecień 2023
  • Marzec 2023
  • Luty 2023
  • Styczeń 2023
  • Grudzień 2022
  • Listopad 2022
  • Październik 2022
  • Wrzesień 2022
  • Sierpień 2022
  • Lipiec 2022
  • Czerwiec 2022
  • Maj 2022
  • Kwiecień 2022
  • Marzec 2022
  • Luty 2022
  • Styczeń 2022
  • Grudzień 2021
  • Listopad 2021
  • Październik 2021
  • Wrzesień 2021
  • Sierpień 2021
  • Lipiec 2021
  • Czerwiec 2021
  • Maj 2021

Archiwum 27 stycznia 2025

Pod ziemią

Gisèle Genia Flachs

tłum. Albonubes

 

Fragment książki « Sous terre pour survivre. Parcours d’une enfant juive »
[Pod ziemią, żeby przeżyć. Losy żydowskiego dziecka]

 

Miałam cztery lata


Nie przywiązywałam nigdy do swojej osoby wagi na tyle, aby opowiadać innym swoją historię z czasów wojny. Trzeba było wielu wydarzeń, prób, żebym nabrała odwagi do pisania.
Nigdy nie chciałam zwracać na siebie uwagi, na pewno z poczucia winy: dlaczego przeżyłam ja, a inni nie? Z pewnością także przez skromność i z szacunku do tych zmarłych.


Dzisiaj, w moim wieku – a mam prawie 84* lata - te obrazy nadal tkwią we mnie i nie pozwalają o sobie zapomnieć. Nigdy się nie zatrą. Zamykam oczy i pod powiekami pojawia się moja rodzina – tamci mężczyźni, tamte kobiety, a przede wszystkim dzieci - tak kruche i niewinne, całe pokolenie, które zginęło w okrutnych okolicznościach.
Moje przejścia skłoniły mnie do rozważań nad tym, co jest moim obowiązkiem, jeżeli chodzi o dawanie świadectwa wobec moich dzieci i wnuków. Przetrwałam cierpienia fizyczne i psychiczne, o których nasza Historia nie może zapomnieć.
Dzisiaj, kiedy jestem babcią i z perspektywy wielu lat, zadaję sobie pytanie: jak to możliwe, że przeżyłam jako dziecko w sytuacji, gdy wielu odmawiano prawa do życia? Jak mnie, takiej malutkiej, udało się nie paść ofiarą tego okrutnego czasu? Nie znaleźć się wśród milionów zabitych?


Urodziłam się 27 stycznia 1935 r. w Polsce, w Przemyślu. Kiedy wybuchła wojna, miałam tylko cztery lata. Nie umiałam czytać i pisać, można więc wyobrazić sobie niebezpieczeństwo, w jakim się znalazłam, gdy zginęli moi rodzice, a ja zostałam sama, zdana tylko na siebie. To, co wam opowiem, wydarzyło się naprawdę. Moja pamięć oraz fakt, że byłam wtedy mała sprawiają, że zapomniałam niektóre szczegóły, ale prace historyków i świadectwa ocalonych pozwoliły mi zrozumieć później niektóre wydarzenia, które przeżyłam. Poznanie dokładnych faktów pomogło wyjaśnić te zapachy, hałasy, postaci, które zachowała na zawsze moja dziecięca pamięć.


Kiedy skupiam się na latach swojego wczesnego dzieciństwa, na tym krótkim czasie, kiedy mieszkałam razem z moim ojcem Natanem i moją matką Reginą, przenika mnie poczucie słodyczy. Najbardziej boli mnie dziś, jeszcze bardziej niż kiedyś to, że tak rzadko miałam okazję wypowiedzieć słowo „mama”. Słowo magiczne, którego brakowało mi przez całe życie. Nieznośne jest wiedzieć, że nigdy więcej nie zobaczę tej uśmiechniętej, łagodnej twarzy, pełnej radości życia, tych wspaniałych, niewiarygodnie długich włosów. Co wieczór, żeby zasnąć, gładziłam je rączkami. Mam jeszcze jedno drogie wspomnienie: mama i ja idziemy sobie, w słoneczne dni, nad jakiś strumień – myślę, że był to San – w spokojne miejsce. Przypominam sobie, że były tam małe barki, którymi można było przepłynąć przez rzeczkę na jej drugi brzeg, ale myśmy ich nie potrzebowały. Wyobrażam sobie, że mama musiała być doskonałą pływaczką, bo ja, mając poczucie całkowitego bezpieczeństwa, wskakiwałam jej energicznie na plecy, a ona sunęła w wodzie prędko i z gracją aż do brzegu. Myślę, że w tamtej chwili obie byłyśmy dziećmi. Znowu widzę jej żywiołowość, jej rozkoszny uśmiech. Była to nasza bezpieczna przystań.


W odróżnieniu od swoich rodziców, moja matka nie była wierząca. Mówiło się na nią gojka, co oznacza „tę, która nie jest religijna”, tym niemniej zawsze odnosiła się z szacunkiem do wiary, którą wyznawano w jej domu i w której została wychowana. Jeżeli chodzi o mojego ojca, w 1938 r. wyjechał do Francji z jedną walizeczką w ręku, nie znając ani słowa w języku Moliera, żeby szukać lepszej przyszłości dla swojej rodziny na rok przed wybuchem wojny. Miałam ledwo trzy latka. W Polsce narastała nienawiść do Żydów i z obawy przed tym niegościnnym klimatem mój ojciec chciał znaleźć dla nas schronienie, wyjeżdżając w tym celu do Francji. Jaka to odważna decyzja, żeby opuścić rodzinę, którą uwielbiał, swój dom, swoje konie, które były jego namiętnością, nie mając najmniejszego pojęcia o tym, jaka będzie jego przyszłość. Wiedział, że będzie musiał ciężko pracować, żeby udowodnić, że potrafi zabezpieczyć potrzeby swojej rodziny, aby nas do siebie sprowadzić, kiedy urządzi się we Francji. W ten sposób mógłby udowodnić państwu francuskiemu, że nie jest dla niego obciążeniem. Tym, co sobie przypominam w związku z moim tatą z największą jasnością, jest jego uroda… Jego czarne, błyszczące oczy, jego niezwykle łagodny uśmiech, jego starannie zaczesane, ciemne włosy.
Mój ojciec pochodził z małej wioski Sośnicy oddalonej o kilka kilometrów od miejsca, w którym mieszkaliśmy, od Przemyśla. Pracował z moim dziadkiem we młynie, robiąc mąkę i dzierżawiąc ziemię chłopom. Było to w moich wspomnieniach spokojne i ciche miejsce. Byłam pod ogromnym wrażeniem patrząc na ojca jeżdżącego konno. Jego postawa zdradzała dumę i pewną elegancję. Wspomnienia tych krótkich chwil pozostają wyryte w mojej dziecięcej pamięci.
Nie wiedziałam niestety, że te nasze chwile miały trwać krótko. Tatuś wyjechał do Francji sam, zostawiając mamę i mnie. Po przyjeździe znalazł dość wymagające zajęcie u chłopów. Sypiał w stodole. Mimo złych warunków życia nie tracił nadziei, że nas do siebie sprowadzi. Ale nie dane nam było się połączyć: w 1939 r. w Polsce wybuchła wojna.


Donos


Nigdy się nie dowiedzieliśmy, kto nas zedenuncjował. Pamiętam wszystkie te wydarzenia, wszystkie te gesty. Tamte krzyki pozostały na zawsze w mojej głowie. Na podstawie tego donosu zatrzymano moich dziadków. Mama nie była w stanie zareagować, byliśmy jak skamieniali, nie wiedząc, co robić, przerażeni. Opowiadając wam o tamtym aresztowaniu, mam nadzieję oddać wielki hołd mojej matce. Zresztą nie znajduję słów, by opisać odwagę, jakiej dowiodła ta istota tak droga memu sercu. Regina ostatecznie oddała swoje życie za moją babcię. Była pewna, że powróci w ciągu kilku dni, że to tylko formalność i że zastępując ją, zaoszczędzi mojej babci ogromnego stresu. Trzeba przyznać, że wszystko wydarzyło się niezwykle szybko. Mama i dziadek odjechali. W chwili ich odjazdu babcia powiedziała mi – Szybko, idź przytul mamę. Pobiegłam w tę stronę, a mama wyciągnęła ręce, lecz niestety nie zdołała mnie przytulić, [bo] gestapowiec wziął skórzany pejcz, by wymierzyć jej razy. Przeraziła mnie ta brutalność, był to straszliwy spektakl wypełniony krzykiem i gestami poruszających się na wszystkie strony rąk. Ten widok naznaczył mnie na całe życie, będąc ostatnim, jaki mi pozostał zapisanym obrazem mojej matki. Miała tylko 28 lat.
Do dziś prześladują mnie te bolesne wspomnienia, sposób, w jaki mama i dziadek zostali zatrzymani i w jaki zniknęli na zawsze w obozie w Bełżcu . Po wojnie dowiedziałam się – nadal nie wiem, czy to prawda, czy fałsz – że zmarli na tyfus w strasznych cierpieniach niedługo po zatrzymaniu. Nie dowiedzieliśmy się nigdy, kim były osoby, które nas zadenuncjowały, zapewne byli to znajomi, być może przyjaciele, którzy ot, tak zniszczyli jakąś rodzinę.
Wkrótce po tym wydarzeniu, nie doczekawszy powrotu swojego małżonka ani córki, moja babcia zachorowała. Przygniatało ją cierpienie i żal, załamał ją ból wywołany tym, że nie umarła zamiast swojej córki. Pamiętam, że nosiła żałobę i że nie opuszczała łóżka stojącego w wąskiej i źle oświetlonej sypialni. Ciocia Lusia pielęgnowała ją troskliwie i z oddaniem. Pamiętam, że posyłała mnie po małe, czarne zwierzątka. Miały chyba służyć do puszczania krwi. Podgrzewało się szklane naczynia, wkładało do środka pijawki i potem przykładało się je do chudego ciała [babci] w bolących miejscach. Byłam w środku tego wszystkiego i bardzo się angażowałam. Trzymałam się najczęściej blisko babci, czułam, jak głaszczą mnie te drżące ręce, jej biedne oczy były ciągle zapłakane. Zasypiała z wyczerpania i słabła z dnia na dzień. Myślę, że nie chciała dłużej żyć i wkrótce umarła spokojnie po zapadnięciu nocy. Pamiętam jej odejście po długiej i bolesnej agonii. Nigdy wcześniej nie widziałam śmierci i nie byłam świadoma tego, co się naprawdę dzieje. Dla mnie ona zasnęła.

 

*Dziś Gisele skończyła 90 lat.

 
27 stycznia 2025   Dodaj komentarz
świat  

Dzisiaj

Dzisiaj osiemdziesiąta rocznica wyzwolenia Zagłębia Dąbrowskiego i obozu zagłady Auschwitz.

 

Królowie, prezydenci i premierzy słuchali w Muzeum słów ostatnich świadków.

 

Za rok będzie ich mniej.

 

Nie bądźcie obojętni. Nie wolno prześladować słabszych, innych. Reagujcie, jeżeli ktoś chce to robić. Zło minie.

 
27 stycznia 2025   Dodaj komentarz
świat  

Wyzwolenie

Tamara Cygler (Dror)

 

Zielona papuga

tłum. Albonubes

 

W styczniu 1945 roku (...) usłyszeliśmy strzały. – Rosjanie się zbliżają – powiedziała Genia.

Wyszliśmy z domu i niebo było czerwone, jakby płonęło: to był ogień katiuszy. Płomienie rozszczepiały się na siedem błyszczących promieni, a ich światło zamieniało noc w dzień. Byliśmy bardzo wzruszeni i krzyczeliśmy z radości przy każdym wybuchu.

– Niech Rosjanie wreszcie przyjdą i niech ta straszna wojna szybko się skończy – modliłam się.

 

Amchu


Najpierw wszystko było dobrze. Wychodziliśmy na główne ulice miasta mieszaliśmy się w tłumem. Wszędzie ludzie śmiali się i rozmawiali. Genia zaprowadziła mnie do rosyjskiego komendanta miasta i powiedziała: – To jest żydowskie dziecko i wszyscy jesteśmy bardzo głodni.


Komendant spojrzał na mnie i przyszła mi do głowy dziwna myśl: on ma takie same oczy jak ja.


– Amchu? – spytał.


Nie miałam pojęcia, co to oznacza, ale wewnętrzny głos kazał mi powiedzieć: – Tak, amchu.
Wiele lat później, kiedy mieszkałam w Izraelu, zdałam sobie sprawę, że słowo, które wtedy wypowiedział, to hebrajskie „amcha” oznaczające „twój lud” lub „naród”. On użył go w zniekształconej wersji.


Nie jestem już zieloną papugą.


Należę do ludu, którego los dzielę na dobre i na złe – jego los jest moim.


Naczelnik przytulił mnie, dał mi nową parę butów, a Geni mnóstwo jedzenia dla całej rodziny. Do domu wróciłyśmy objuczone darami, szczęśliwe i podekscytowane.


Niewiele się dla nas zmieniło, pomijając przeprowadzkę do nowego mieszkania. To nowe mieszkanie było naprzeciwko domu mojego dziadka, tuż obok domu, gdzie mieszkałam przed wojną. Była w nim łazienka i luksusowa toaleta, ale nie działały, bo ciśnienie wody było zbyt niskie. Nie robiły na nikim wrażenia i nikomu nie przeszkadzało to, że były bezużyteczne.

 

Na targu


Podobało mi się, że musiałam wstawać co rano i nosić kosze na targ, żeby sprzedawać świeże jarzyny.


– Świeży ra-bar-bar! – wołałam. – Kupujcie, dobrzy ludzie, kupujcie. I kupowali; moje towary zawsze wyprzedawały się szybko.
Miałam tylko dziesięć lat, byłam mała i chuda. Stawałam na taborecie, a moje ciemne oczy płonęły w oliwkowej twarzy.


– Wynoś się stąd, Cyganko – dokuczały mi dzieci. – Nie jestem Cyganką – odkrzykiwałam bez lęku.


Pewnego dnia podeszła do mnie jakaś pani, która wzięła mnie za rękę. – To ty, Marusiu? – spytała.


– Tak – odpowiedziałam, ale wykrzykiwałam dalej: – Świeży ra-bar-bar, dobrzy ludzie, kupujcie mój świeży ra-bar-bar!
– Jestem P.G., siostra Lutki, żony twojego kuzyna – odpowiedziała.- Pamiętam – odrzekłam.
– Chodź ze mną.
– Najpierw muszę sprzedać wszystkie jarzyny.


Zabrała mnie do domu Szolców. Były tam Basia i Krysia; meble wróciły na swoje miejsce. Na ścianach wisiały obrazy mojego ojca; pianino stało na zwykłym miejscu. Nic się nie zmieniło. Myślałam: jest tak, jakby nie było wojny.
Basia ucieszyła się na mój widok i znowu zaproponowała mi poziomki ze śmietaną; i znowu zjadłam je z czystą rozkoszą.


– Myśli pani, że mama i tato wrócą? – spytałam.
– Poczekamy i zobaczymy. Jeszcze jest za wcześnie.
– Ja będę czekać.


Skąd wrócą?
Jak wrócą? Pociągiem? Na piechotę?
Jak mnie znajdą?
Codziennie chodziłam na dworzec i czekałam na przyjeżdżające pociągi.
Ale moich rodziców nie było w pociągu.
Nie wrócili.
Wojna się skończyła i zaczął się nowy rozdział mojego życia. Nowa seria wędrówek.
Nie płakałam ani nie przeżywałam żałoby. Musiałam dalej żyć.
Teraz płaczę rzewnymi łzami.
Płaczę nad tą dziewczynką, którą jestem.

 
27 stycznia 2025   Dodaj komentarz
literatura i język  
Albonubes | Blogi