Obiekt
Wtargnął nam obiekt znad Białorusi.
Kto temu winien? Tusk to być musi.
Blog zastępczy, szary, pakowy, gat. II. / Albonubes: typowa szatynka.
pn | wt | sr | cz | pt | so | nd |
01 | 02 | 03 | 04 | 05 | 06 | 07 |
08 | 09 | 10 | 11 | 12 | 13 | 14 |
15 | 16 | 17 | 18 | 19 | 20 | 21 |
22 | 23 | 24 | 25 | 26 | 27 | 28 |
29 | 30 | 31 | 01 | 02 | 03 | 04 |
Wtargnął nam obiekt znad Białorusi.
Kto temu winien? Tusk to być musi.
Dziś rano, gdy wyszłam z domu i podreptałam w stronę przystanku tramwajowego, padał dosyć intensywny deszcz. Ale nie był to jeszcze deszcz ulewny - był to deszcz uparty, taki, jaki tworzy banieczki na powierzchni kałuż. Myśląc tak, byłam jednak naiwna, bo w niecałą minutę deszcz ten zrobił ze mnie zmokłą kurę. Woda ściekała mi po twarzy i włosach, a co najgorsze - chlupotała w butach. Chodzę wiecznie w asicach na żelowych podeszwach i nie dziwota, że szmaciane buty szybko przemakają, ale dzisiaj następiło to błyskawicznie. Gdy jechałam już tramwajem czułam, jak obrzydliwie lepią mi się do ciała bawełniane spodnie. Na szczęście cienkie. Potem w metrze i w pociągu było już tylko gorzej, ciepło i mokro wszędzie. Mokre włosy poskręcały się w byle-fale, plecak przemókł do szczętu... Po dotarciu do biura usiłowałam to wszystko wysuszyć, ale okazało się, że mamy już wiosnę i w związku z tym w grzejniku dostepny jest tylko zimny nawiew. Pościągałam buty i podkolanówki kompresyjne, z nadzieją, że w ciągu ośmiu z górką godzin dadzą radę wyschnąć. Nie do końca się udało. Nie znoszę dotyku mokrych ubrań na skórze - kiedyś, jako dziecko, wręcz cierpiałam z tego powodu, teraz nauczyłam się to w razie potrzeby tolerować. Nie zawsze ma się luksus siedzenia w suchym domu podczas deszczu.
A życie toczy się po swojemu, mimo deszczu. Moje tegoroczne zaangażowanie w pisanie pracy doktorskiej o literaturze - wymagające rozmaitych dodatkowych działań wymuszonych rodzajem studiów - przynosi jakiś postęp. Dostałam dzisiaj konkretne informacje o nadchodzącej konferencji o Anne Carson, na którą zarejestrowałam się jako słuchacz w ubiegłym miesiącu za radą promotora; to już za dwa tygodnie. Pojadę wówczas do Louvain-la-Neuve, sztucznie utworzonego miasteczka uniwersyteckiego w Walonii, żeby posłuchać na żywo wykładów o tej kanadyjskiej poetce (która wydaje mi się mieć wiele punktów stycznych z moim poetą). Oby nie padało, bo przede mną cała wyprawa: najpierw muszę dotrzeć na przystanek autobusu TEC w sąsiedniej miejscowości, a potem dotrzeć piechotą do sali wykładowej. Ale cieszę się, bo to odmiana w mojej codziennej monotonii, trochę twórczego elementu. Wzięłam urlop i z przyjemnością udam się do świątyni literatury.
A na razie boli mnie lewe udo - podczas środowej lekcji wbiłam się nim w ławkę, krążąc wśród dzieci. Wynikł z tego olśniewający siniak.
Dziś w drugiej części dnia pomknęłam strzałą międzymiastowego autobusu do Leuven. 39 przystanków. Potem lekcje z dziesięcioletnią młodzieżą (jeszcze nie są przyklejeni do telefonów). A potem powrót do domu trochę krótszą trasą.
I tak oto zakończyłam pierwszą część moich praktyk polonistycznych. Za niecałe dwa tygodnie kończy się ich druga część, którą muszę jeszcze opisać w dzienniczku...
Mam za sobą sześć semestrów studiowania i dwa cykle praktyk. Powiem krótko: ufff.
Tymczasem kasztanowce kwitną na całego. Na gałązkach tych drzew pysznią się białe świece kwiatostanów, tylko cżłowiek (ja) nie ma czasu ich zauważyć w tym codziennym dreptaniu.
A kasztanowce pchają się na tablicę świetlną na przystanku, gdzie nieraz zmokłam jak kura i zmarzłam jak pies, czekając na autobus, który po lekcjach w polskiej szkole zabierze mnie do domu, z przesiadką.
Za całe moje dorosłe życie odpowiedzialny jest poeta Miron Białoszewski.
Było to tak: w liceum namawiano mnie na udział w olimpiadzie języka polskiego. Żeby zgłosić się do tego konkursu, należało najpierw napisać i dostarczyć komitetowi olimpiady pracę kwalifikacyjną na etapie miejskim - analizę i interpretację wiersza. Ja wybrałam Białoszewskiego "Starą pieśń na Binnarową". Napisałam, oddałam. Potem zostałam zaproszona do uczestnictwa. Pojechałam na etap wojewódzki (dobra, wtedy było więcej województw, ale moje objętościowo nie zmieniło się wiele).
W pierwszym roku niewiele ugrałam. Ale w kolejnym roku było już lepiej.
Na etapie wojewódzkim, uczestnicy podczas egzaminu przypominającego maturalny musieli napisać interpretację tekstu poetyckiego - właśnie samego Mirona. Pomyślałam wtedy, że to oczywisty znak, ponieważ chwilę wcześniej recytowałam przed komisją "Wywód jestem'u" tego poety (mój własny wybór). Wszędzie był on. Egzamin napisałam bardzo dobrze, wygrywając etap pisemny. Podczas części ustnej pokłóciłam się o Mickiewicza.
W Warszawie, podczas finałów, Mirona już nie było, był za to znowu Mickiewicz, tylekroć przeze mnie przeklęty. Na egzamin ustny sama wybrałam J.A. Morsztyna, którego przeczytałam wszystko. Ostatecznie zostałam laureatką: nie pisałam matury i dostałam się bez egzaminów na studia. I wszystko to zawdzięczam Białoszewskiemu - eremicie i anachorecie.
Jego poezja, jego widzenie świata przez język było mi pocieszeniem od szkolnych lat. Żaden inny poeta tak doskonale nie oddaje mojej perspektywy i wrażliwości.
Białoszewski poznawał świat przez uszy, nasłuchując słów w rozmowach, w ich fragmentach. Przykładał siebie samego do świata zasłyszanego i się w nim mościł. Szukał właściwej formy tak dalece, że ją często rozbijał. Ostatnie jego wiersze są wolne, luźne, przelewające się jak woda, impresjonistyczne, a czytelnik swobodnie wypełnić je może własną treścią interpretacyjną wziętą choćby ze skojarzeń.
Teraz czytam ponownie książkę Olejniczaka o Białoszewskim, w której skupia się na podmiocie w jego poezji. Jest to wszak poezja autobiograficzna - ale obraz/autoportret poety w jego poezji pozostaje przecież prawdą subiektywną, kreacją, tworem języka. Chcę teraz odnieść niektóre aspekty analizy Olejniczaka do poety, o którym piszę dysertację, do Davida Shapiro. Jego wcielenia i obroty podmiotu też fascynują.
Józef Olejniczak, Białoszewski 2019/2020. Kraków 2020
Do lasu wpadła rakieta ruska,
Czyja to wina? Jasne, że Tuska.
Spadła rakieta koło Zamościa!
To wina Tuska, nie lubię gościa.
Spadł ruski pocisk koło Bydgoszczy:
Tusk go wystrzelił bez wątpliwoszczy!
Spadł w polskim lesie pocisk radziecki.
Kto go wystrzelił? Tusk – lis zdradziecki.
Ruski spadł pocisk nieuzbrojony,
Grozi nam wojna - Tusk schował schrony!
Przeleżał pocisk miesiące w lesie.
Czyja to wina? On Tuskiem zwie się!