Determinacja
Słowo na dziś. Determinacja.
Dziś dzień wolny od pracy, sobota, ale ja przecież robię praktyki jako polonistka in the making.
Szósty dzień z rzędu budzi mnie wibrujący telefon, dzisiaj o szóstej dwadzieścia. Jest taki moment, kiedy marzę, żeby był to tylko chory sen. Dalej, zdaję sobie sprawę, że doświadczam jednak rzeczywistej pobudki... I następuje potem ta chwila, podczas której jestem pewna, że nie, absolutnie nigdzie nie idę, że podjęcie takiego zobowiązania to był najgorszy błąd. Pierwsze minuty od powrotu świadomości to istny koszmar, kiedy to boli mnie całe ciało i jestem skrajnie, skrajnie wyczerpana. Ale co ciekawe, kolejne chwile są znacznie łatwiejsze. Po prostu wstaję spod kołdry, wyciągam z szafy bieliznę (bezszwową proszę) i coś miękkiego do założenia, i znikam w łazience. Kolejne wahanie dotyczy mycia łba, ale ostatecznie przemagam się. Następny drastyczny moment to wyjście spod ciepłego prysznica, ale jestem już chciaż mentalnie wzmocniona. Opatulam się jak mogę i - ciągle nie mogąc skupić wzroku - pełznę do kuchni w stronę ekspresu do kawy. Dziś na szczęście do kawusi będzie tłuste, niepasteryzowane mleko prosto od krowy. Do tego cynamon, jak zawsze od wielu lat.
Potem autobus miejski, potem dalekobieżny (ciągle ciemno), a potem obserwuję i prowadzę lekcje z dzieciakami.
Myślę, że mam sporo determinacji, żeby się mimo wszystko nie poddać. Moi uczniowie też - chodzą wszak nadobowiązkowej szkoły sobotniej. A ja realizuję swoją polonistyczną ambicję, cichutko drzemiącą odkąd w 1993 r. zajęłam drugie miejsce w ogólnopolskiej olimpiadzie. Jakież się wtedy miało marzenia!..
Wracałam wśród ulewy. Niemożliwie lało i wiało; zaczepiłam jeszcze o polski sklep, bo chleb i łakocie na weekend są niezbędne. Taka przemoczona, z poszarpanymi wichrem włosami, dotarłam w końcu ulubionym tramwajem do suchego domu.
Po południu jednak ze zmęczenia zaczęły mi się zamykać oczy. Jeszcze zdołałam zjeść obiad, odkurzyć i umyć przedsionek i garaż (nowy regulamin kamienicy: raz w tygodniu ogarnąć powierzchnie wspólne). Zdjęłam z drzwi świąteczne ozdoby.
Co do jutra, postanawiam nicnierobić, a wieczorem spotkać się w pizzerii z kimś lubianym. Dla zdrowia psychicznego i życiowej równowagi takie wyjście jest konieczne, nawet tylko po to, żeby wypić kawę. Mam takie przekonanie od lat, nazywałam to systemem małych przyjemności, tylko brak mi determinacji, żeby to regularnie uprawiać.
Mam też poraz więcej podziwu dla siebie samej. Łatwiej przecież byłoby nie studiować i nie musieć robić kolejnych (trzecich w życiu) praktyk nauczycielskich. Dużo łatwiej byłoby odsypiać w weekendy. Nie przygotowywać się piątkowymi nocami do sobotnich zajęć; nie drukować ćwiczeń, nie szykować materiałów. Nie wstawać po ciemku, nie płacić pięciu euro za podróż pekaesem do odeległego miasta i z powrotem. Czy mi się chce? Nie zawsze. A czy warto? Z pewnych powodów tak.