Drogi dwie
Co najmniej dwie drogi są.
Rozmawiałam ze znajomą w kryzysie i powiedziała mi ta S., że jest na rozdrożu.
Ale my zawsze jesteśmy na rozdrożu. W każdym momencie, przy każdym wahaniu. Mamy co najmniej dwie ścieżki do wyboru.
Blog zastępczy, szary, pakowy, gat. II. / Albonubes: typowa szatynka.
Co najmniej dwie drogi są.
Rozmawiałam ze znajomą w kryzysie i powiedziała mi ta S., że jest na rozdrożu.
Ale my zawsze jesteśmy na rozdrożu. W każdym momencie, przy każdym wahaniu. Mamy co najmniej dwie ścieżki do wyboru.
Po pracowitej sobocie (szkolenie) miałam leniwą niedzielę. Obejrzałam film o płaszczkach, poszłam do sklepu, poprzekładałam strony w segregatorze, ugotowałam obiad, zrobiłam pranie, posprzątałam kocie siki, wysłałam maila związanego z moimi badaniami literackimi - słowem, nie zrobiłam nic.
Wczoraj Jot wrócił późno z meczu z drużyną, z którą dwa i pół roku temu skończyło się dramatycznie, tj. sprawą w sądzie arbitrażowym federacji piłki nożnej. Sama zeznawałam wtedy na rozprawie... Tym razem po prostu przegrali bez większej afery.
Trochę mi tęskno za sukcesem. Bywały takie w moim życiu.
Wczoraj drużyna Jota przegrała bardzo wysoko; chłopcy poszli potem na kolację (na pociechę). Tak bym chciała, żeby znowu wygrali. Niech przyjdzie wiosna i zwycięstwa.
I ja znowu się ścigam o lepszy los, pracę, pieniądze. Może się uda, może nie. Ale najpierw trzeba zainwestować i czas, i energię.
I może przyjdzie zwrot.
I potrzeba mi sukcesu.
Soboty są zwykle robocze, choć wyciągam z nich, co mogę: śpię do oporu. Sny miałam fascynujące. Po czym weszłam do wanny.
Po czym poszłam na zakupy. Po raz kolejny przeklinałam decyzję o kupnie butelek i pojemników (wino, płyn do prania): są już dla mnie za ciężkie. W ręku obciążona, choć bardzo poręczna torba z hiszpańskiej Mercadony, na plecach wyładowany plecak. I w takim wielbłądzim stanie spotykam dawnego kierownika. Zaczepia mnie (ja bez okularów na nosie widzę niewiele). I zagaduje. Jest z dwojgiem dzieci; pamiętam go jako ojca jednego synka. Zagaduje, pytając o oczywistości. Żegnamy się szybko.
Pamiętam mu, że stworzył wokół siebie, w zespole, rodzaj kultu jednostki. Wyłączył mnie na koniec z wydarzeń wieńczących wieloletni projekt, w którym odegrałam podwójną, bardzo ważną rolę. Nie zaprosił do napisania tekstu do książki podsumowującej ten projekt.
To były pod wieloma względami stracone lata, choć czegoś mnie nauczyły.
Na szczęście pogoda przyjemna, słońce.
Cztery dni robocze zakończone. Jest przenikliwie zimno, wysoka wilgotność powietrza jest temu winna. Podobno ma spaść śnieg.
Bardzo lubię być w domu z Jotem.
Tęsknię za czymś nieokreślonym, potrzebuję nowości.
Książka, którą wypożyczyłam, nazywa się "Uncontrollable beauty" i szukam polskiego odpowiednika, i nie znajduję niczego, co by mi się podobało. "Nieokiełznane piękno" jest zbyt gwałtowne, "niepowstrzymane" jeszcze mocniej bryka. W zasadzie "nie do opanowania" byłoby najlepsze.