Wirus we krwi
Uderzył dziś wirus: boli mnie ramię i głowa, mam też trochę gorączki.
Prawdopodobnie przeżyję.
Za trzy tygodnie grypa. Powinno być łatwiej.
Dobranoc.
Blog zastępczy, szary, pakowy, gat. II. / Albonubes: typowa szatynka.
Uderzył dziś wirus: boli mnie ramię i głowa, mam też trochę gorączki.
Prawdopodobnie przeżyję.
Za trzy tygodnie grypa. Powinno być łatwiej.
Dobranoc.
Dzisiaj wieczorem wsiadłam w podmiejski pociąg, pojechałam do Z., przeszłam piechotą kawałek i w centrum szczepień przyjęłam czwartą dawkę szczepionki przeciw kowidowi.
Był to pfizer, już trzeci w mojej karierze. Natomiast poprzednią dawką była moderna, która potrzepała mną jak połowa kowidu. Pfizery znosiłam dobrze, i na to właśnie dzisiaj liczę: że skończy się najwyżej na bólu ramienia. Leżę więc zapobiegawczo w łóżeczku z umytymi włosami i czekam na uderzenie wirusa.
Włosy myję teraz wieczorami, bo ranki i tak są zbyt trudne, po co sobie dokładać męki wychodzenia do boju ze światem z mokrą głową...
Z rana pojechałam do L., miasta, w którym mieści się weekendowa szkoła polska. Czyli jechałam w interesach.
Wsiadłam do autobusu linii 316, który mknie przez rozmaite flamandzkie wioseczki, by dojechać do większego ośrodka - Louvain. Po drodze... po drodze rozpoznawałam te wszystkie małe miejscowości, Moorsel, Bertem, Leefdaal... Każde kojarzy mi się z poprzednim sezonem futbolowym i wszystkimi tymi porażkami, które co gorsza łączyły się najczęściej z ulewami. Bertem-Leefdaal.: przegraliśmy chyba 1:10, przy czym towarzyszyło temu oberwanie chmury. Ale za to sędzia gratulował nam dobrej gry. W Moorsel starliśmy się z miejscową drużyną, a jej kibice ciskali w naszą stronę rasistowskie wyzwiska. Skończyło się to rozprawą przed sądem federacji piłki nożnej. W sądzie wygraliśmy, wtedy - na boisku - sędzia przerwał mecz. I tak dalej. Jot w tym wszystkim się hartował, ale żal mi go było nie raz i nie dwa, bo gorzki smak porażki doprawiony był jeszcze zimnym deszczem i wrogością przeciwnika.
A w Louvain jesień i piękne, dziewicze kasztany.
Do przodu przed siebie.
Bardzo pracowity tydzień. Praca ciągle nowa i nie do końca znana. Wieczorami uczenie. I trochę życie, na przykład siłownia, czasem słowo zamienione z Jotem.
Dużo, dużo gadania. Mówienie - intensywne - męczy mnie okrutnie, bez względu na język.
Od dwóch tygodni noszę w butach specjalne wkładki i jest mi z tym lepiej. Pan podiatra zasugerował, że mogę być dotknięta zespołem E.-D. Kazał sprawdzić. Podskórnie wiem, że miał rację i że powinnam iść po diagnozę. Która wyjaśnia także, dlaczego mówienie tak bardzo mnie męczy. I ludzie mnie męczą, i spanie, i wszelka aktywność. A rady na to nie ma, oprócz garści witamin i mikroelementów może.
Próbuję nadal (zaczęłam w maju!) znaleźć praktyki studenckie dla kierunku nauczanie języka polskiego; odmówiły mi lokalne szkoły, zaś powodów odmowy nie umiem zrozumieć. Tak bywa, ale jest i PS. Otóż jedna ze szkół odezwała się do mnie po kilku tygodniach i chce rozmawiać o współpracy... Bon. Jutro z rana jadę do kolejnej, zobaczyć, w jakim stopniu mogę u nich pouczyć. Potrzebuję 90 godzin, a to sporo.
Jestem bardzo zmęczona, więc czas się wylogować.
Napisał do mnie Amerykanin SPM, visiting professor na mojej Alma Mater sprzed 25 lat. Przez niego poznałam (wtedy wirtualnie) DJS, o którym potem napisałam pracę magisterską i o którym zaczęłam potem pracę doktorską. SPM pisał i pisał na messengerze, a ja odpisywałam mu pośpiesznie jedną ręką, drugą trzymając się uchwytu w metrze. Byłam bardzo zaskoczona - po tylu latach! Od razu w tej pierwszej korespondencji zaprasza mnie na wykład gościnny - bo uczy studentów w Nowym Jorku. W środę.
Poszłam dziś do centrum kulturalnego Wo. Pod koniec września organizują tam coroczne święto teatrów ulicznych i tym podobnych. W tym roku było chyba mniej ciekawie niż dawniej: niewiele spektakli, głównie kramy. No cóż. Weszłam do restauracji-księgarni, usiadłam nad zupą i kawą. We wnętrzu restauracji - tłumy, młodzi kelnerzy biegają, noszą, odnoszą... Wszyscy wydają się być w towarzystwie, tylko nie ja. Naprzeciwko mnie podwyższony stół, przy nim grecka rodzina. Jedna z pań wygląda trochę jak moja koleżanka z liceum, która nieoczekiwanie umarła w tym roku... Znaleziono ją w wannie. Okropne skojarzenie. Obok mnie pan umówiony z panią - myślałam, że z Tindera, ale ta rozmowa toczy się raczej o pracy. Przypomniałam sobie, gdy byłyśmy tu z nieżyjącą od dwóch lat Zo. Patrzyła zza tego wysokiego stołu na stolik, przy którym teraz siedzę i mówiła: jaka piękna. O czarnej dziewczynie z ogoloną głową - podobnej do Skunk. To było sześć lat temu. Koniec.
Dziś nikt ze mną nie rozmawia, siedzę sama.