Kolekcja kamyków
"Nie! Bądź dużym chłopcem, a wtedy będziesz mogł mieć swoją kolekcję kamyków. Kiedy przestaniesz pakować piasek do buzi".
Tak dziś mówił pewien tatuś do łkającego malucha, wołając jednocześnie jego starszego brata.
Blog zastępczy, szary, pakowy, gat. II. / Albonubes: typowa szatynka.
"Nie! Bądź dużym chłopcem, a wtedy będziesz mogł mieć swoją kolekcję kamyków. Kiedy przestaniesz pakować piasek do buzi".
Tak dziś mówił pewien tatuś do łkającego malucha, wołając jednocześnie jego starszego brata.
Po akacjach i różach jadalnych zakwitły lipy i jaśmin. Dojrzała wiosna to taki czas, który chciałoby się zatrzymać nie tylko w obiektywie. Bo te zapachy są zniewalające. Niech zostanie na dłużej, na zawsze. Żyć w takim stanie byłoby łatwiej. Ale marzenie o wiecznej wiośnie to tylko marzenie. Co kwitnie, musi zwiędnąć, czasem dać owoc i zawsze umrzeć.
Dziś był piękny dzień, który niechby powtarzał się i 356 razy rocznie. Awansowałam i zdałam egzamin. Za mną mnóstwo wysiłku, we mnie - poczucie zadowolenia i lekkości mimo spoconego karku.
Upał, dalej jest z nami upał. Niebo bez chmur, lekki wietrzyk.
Vague de chaleur nadal jest z nami.
Właściwie nie wiem, jak się ubierać. Wczoraj poszłam do pracy na letniaka, w sandałkach i bez podkolanówek uciskowych, i to był błąd. Dzisiaj je założyłam. Owszem, jest w nich jeszcze goręcej, ale człowiek niespuchnięty to człowiek mniej zmęczony. Wilgotność dalej jest niska i tylko dlatego da się znieść temperatury powyżej trzydziestu stopni.
Leżę sobie w łóżeczku, od otwartego okna czuję lekko już schłodzone powietrze. Pod oknem miękki asfalt szumi od opon nielicznych samochodów, które akurat uparły się przejeżdżać nasza ulicą. Samochody w upalny dzien to nic - dziś na przystanku tramwajowym ktoś palił papierosa, bezwstydnie dmuchając dymem dokoła. Bywają twardziele na tym świecie, mnie zbija z nóg byle upał.
Próbuję się opierać złym chwilom, w których mózg mi paruje. Jeżdżę metrem z żółtym segregatorem pod pachą; mam tam notatki z kursu językowego. Nawet coś czytam w ruchu, powtarzam, uczę się. Pamięc mi słabo działa, ale się nie poddaję.
Nie cierpię zimna - mam wiecznie zimne stopy - ale w tej chwili panuje upał. W Belgii jest jak w Hiszpanii i to nie jest norma.
Podlewam balkonowe rośliny dwa razy dziennie.
Nie jest normalnie, ale jest pięknie. Na niebie żadnej chmury, słońce wylewa się na suche ulice i liże ludziom karki oraz nosy. Jot był dziś na basenie; jego klasa ćwiczy do triatlonu. Wrócił po kilku godzinach z lekką opalenizną, na karku właśnie.
Kwitnący właśnie jaśmin i dzika róża z gorąca zamykają kwiatostany i omdlewają.
Powietrze jest mało wilgotne i dlatego dobrze znoszę temperatury około trzydziestu stopni. Przypomina mi to dziecięce czasy w Polsce, na południu, w klimacie kontynentalnym.
Spotkałam się dziś w restauracji na obiedzie z J., było tak gorąco, że - niczym zwierzęta - wypiłyśmy dwa litry wody.
Wczoraj opuściła nasz wymiar Tina Turner, kobieta-elektrownia, która miała głos jak jedwab i plusz, a jednocześnie niczym nóż krojący szkło. Jej talent, energia i piękno czyniły ten nasz wymiar (świat) lepszym przez wiele lat.
Znaliśmy wszyscy jej sceniczną personę: olśniewającą, seksowną, wspaniale śpiewającą i tańczącą kobietę-feniks, którą straszne przeżycia jeszcze wzmocniły.
Od wczoraj zastanawiam się, jaka była prywatnie Anna Mae. Myślę, że jeżeli w ogóle jesteśmy w stanie zajrzeć pod warstwę tej kreacji, możemy to zrobić za pośrednictwem piosenki "Nutbush", której tekst Anna/Tina napisała:
Na pole chodzisz w dni powszednie
Piknik urządzasz w święto pracy
Na miasto chodzi się w soboty
Ale w niedzielę do kościoła
To właśnie Nutbush.
Od tego własnie uciekła i zapewne do końca nosiła to w sobie.