Do miasta na kawę
Wyciągnęłam dziś Jo. Było ciasto marchewkowe i kawusia w nowej kawiarni. Ale hałas nas prędko wypędził.

Z plusów: 4 kilometry spaceru wśród zaawansowanej jesieni.

A od jutra ma padać deszcz.

Blog gat. II, szary, pakowy, zastępczy. Zaprasza Albonubes.
Wyciągnęłam dziś Jo. Było ciasto marchewkowe i kawusia w nowej kawiarni. Ale hałas nas prędko wypędził.

Z plusów: 4 kilometry spaceru wśród zaawansowanej jesieni.

A od jutra ma padać deszcz.

We wschodniej Hiszpanii znowu zagościła DANA, pogoda niskiego ciśnienia z ulewnymi deszczami.
W efekcie morze zabrało kawałek mojej ulubionej plaży, Albuferety.
Widok jest szokujący - zdjęcie mam z lokalnej gazety Información.

Foto: Información
Co to będzie?
Właśnie wróciłam (22.40) z koncertu Suzanne Vegi. Naprawiłam błąd sprzed 8 lat, kiedy poszłam tylko na spotkanie autorskie, a nie na koncert.
Reszta będzie jutro.
"Szumi krew". "Blood makes noise" akurat nie zostało dziś zaśpiewane.
***

Już jest jutro, drużyna Jota wygrała 6:4, przy czym sam Jot sptrzelił pierwszą bramkę.
A co do Suzanne - to naprawdę niesprawiedliwe, że wygląda równie świetnie, jak kiedy zobaczyłam ją na żywo w Brukseli w 2016 r. A nawet, kiedy w 1987 r. mignęła mi w Teleekspresie śpiewając "Lukę". To było uderzenia pioruna - piosenka wpadła mi wtedy do środka i do dziś tam siedzi.
Oczywiście "Luka" został wczoraj odśpiewany. A także "Tom's diner" - piosenka, która posłużyła do opracowania standardu kompresji przy tworzeniu formatu MP3. I wiele innych.
Konferansjerka Szuzanne jest dowcipna i autoironiczna. - A teraz coś wesołego na zakończenie - powiedziała, bisując piosenką pt. "Tombstone", to jest "Nagrobek". Co więcej, Suzanne powiedziała kilka zdań po francusku, a nawet króciutko zaśpiewała w tym języku ("Uczyłam się na Duolingo").
Sala w Bozarze była pełniutka - wypełniona takimi starymi dziadami jak ja albo i starszymi. Nawiasem mówiąc, organizowanie tu koncertu rockowego to błąd, bo numerowane miejsca nie pozwalają na spontaniczne podrygiwanie do muzyki.
Suzanne śpiewa zawsze półgłosem, więc struny głosowe - podobnie jak i urodę - ma nienaruszone. Wśród przyczyn możemy też wymienić buddyzm i jogę. Cóż to jest - 66 lat?
Jest bardzo nowojorska, od akcentu począwszy, a na inspiracjach skończywszy. W opowieściach i utworach pojawił się wczoraj i Bob Dylan, i Lou Reed...
Był to piękny, bardzo minimalistyczny koncert (troje muzyków na scenie i światła!). Na pamiątkę kupiłam sobie winyl z nadrukowanym autografem, patrz wyżej.
Dziś ledwo żyję - mam w kościach trzy wieczorne wyjścia w ciągu tygodnia.
Wybrałam się rzucając się na ostatnie bilety) na koncert zespołu wokalnego Just Vox.
Bardzo przyjemne harmonie, gatunki różne, muzyka filmowa, hiphop i musical.
Wróciłam do domu późno, no i dobrze.
Jest coś niezwykłego w śpiewaniu na głosy. Sala pełniutka. Pani z krzesła obok (HH 17) częstowała mnie cukierkami.
Piękna jesień nas dziś odwiedziła.
Wstałam z bolącym gardłem, niestety, i zmuszona byłam pojechać do słynnej/osławionej dzielnicy A., żeby odebrać z paczkomatu błędnie na ten paczkomat zaadresowaną, ale niewątpliwie moją przesyłkę.
To oznacza daleką podróż od pierwszej stacji aż do końca jedną linią metra. I wspomnienia - bo tą trasą jeździliśmy z Jotem na treningi halówki w latach 2016-2017.
Z pewnym wysiłkiem, brodząc w śmieciach, którymi upstrzone są tutejsze trotuary, odnalazłam paczkomaty na stacji paliw T. Przy trzeciej próbie udało mi się wprowadzić kod i odebrać paczkę. Wracając na stację metra, z przerażeniem minęłam leżącego na chodniku śpiącego człowieka. To musi być widok powszedni, bo przechodnie nie zwracali na niego uwagi.
Stamtąd pojechałam do polskiego sklepu, a dalej do domu. Jot wrócił z meczu, który sędziował (debiut) i potem wyruszyliśmy na sobotnie zakupy - głównie po żarcie. Potem skleciliśmy obiad. Następnie wyczyściłam mieszkanie mopem na parę i po prostu padłam.
Nie mając już sił na nic, serfuję sobie po internecie.
Dzień był złoty, słoneczny, wystarczyła mi bluza i dżinsy, żeby iść przez miasto. Zresztą zamiast iść, chętnie bym sobie usiadła na jakiejś ławeczce pod kasztanowcem i pogrzała się w słoneczku, tak. Obowiązki gonią mnie jak głodne psy. Kołowrotek się kręci; w codziennym życiu mało jest poezji, bo brudne garnki same się nie umyją.
PS. Utworzyłam stronę poświęconą warsztatom tłumaczeniowo-poetyckim, które mam poprowadzić w listopadzie. Pomyślałam, że będzie to miejsce, gdzie znajdą się materiały przygotowujące do zajęć, ale także forum do publikacji gotowych tekstów (tłumaczeń). Zobaczymy, jak to się sprawdzi.