• Grupa PINO
  • Prv.pl
  • Patrz.pl
  • Jpg.pl
  • Blogi.pl
  • Slajdzik.pl
  • Tujest.pl
  • Moblo.pl
  • Jak.pl
  • Logowanie
  • Rejestracja

Co chce, to robi.

Blog zastępczy, szary, pakowy, gat. II. / Albonubes: typowa szatynka.

Kategorie postów

  • literatura i język (45)
  • o sobie (230)
  • studia (25)
  • świat (137)
  • tworzenie (19)

Strony

  • Strona główna
  • Księga gości

Linki

  • David Shapiro
    • Wspomnienie poety
  • Literatura
    • KU Leuven (Faculty of Arts)
    • Transpoesie
  • nauka
    • Universite Catholique Louvain
    • Uniwersytet Gandawski
    • WSZiP
  • pomoc
    • Ośrodek dla uchodźców
    • Pomagamy zwierzętom w Belgii
    • Pomagamy zwierzętom w Polsce
  • zdrowie - zespół Ehlersa Danlosa
    • EDS w Belgii
    • EDS w Polsce
    • Zespół Ehlersa Danlosa

Kategoria

świat, strona 4

< 1 2 3 4 5 6 7 ... 27 28 >

Sesja

Jot zdał ostatni egzamin w swojej sesji i czeka na wyniki. A jego matka, to jest ja, została poproszona o pilnowanie studentów Uniwersytetu Gandawskiego podczas egzaminu z literaturoznawstwa. Wstałam więc rano w sobotę (a deszcz sobie kapał) i pojechałam do Gandawy.

 

To tylko pół godziny pospiesznym. Wyszłam ze stacji i zdecydowałam się dotrzeć na wydział pieszo, wśród ustępującego deszczu. Było zaskakująco ciepło.

 

Na wydziale powoli zbierali się studenci. Usiadłam w zamkniętej kafejce - znikąd kawy, ale można poczytać Merleau-Ponty'ego o fenomenologii języka*... Studenci zbijali się w grupki przy stolikach i dyskutowali o literaturze. Nie ma nic piękniejszego niż literatura, która porusza i żyje.

 

O dwunastej trzydzieści spotkałam się z resztą (nieznanych mi jeszcze osobiście) kolegów pod biurem profesora prowadzącego egzamin: nastąpił podział ról i przeszliśmy do auli, gdzie należało przygotować zestawy egzaminacyjne dla 150 studentów. Do czego zabrałam się z kolegą - wykładowcą literatury hiszpańskiej. Rozkładałam pulpity mocowane przy co drugim krzesełku, umieszczałam na nich kartkę z wytycznymi nt. egzaminu, a kolega kładł następnie arkusze odpowiedzi. Kolejna osoba dorzucała zestaw pytań i tak dalej. Poszło nam sprawnie (ale tylko mnie bolał kciuk i ręka, którymi wyszarpywałam oporne pulpity - wzięłam na siebie siłową część pracy, bo skłonił mnie do tego mój dawny, nieuleczalny mesjanizm polskiego nauczyciela).

 

Studenci zajęli miejsca i zaczęli pisać ezgamin.

 

Jest to piękny widok - głowy pochylone nad kartką, wzrok patrzący w dal w poszukiwaniu inspiracji oraz wyraz głębokiego skupienia na twarzach. Piszę o tym bez żadnej ironii, bo zawsze mnie radowało obserwowanie studentów przy pracy.

 

Na pocieszenie - nie wszyscy piszący byli młodziakami w wieku Jota. Była i pani studentka po pięćdziesiątce.

 

Po czternastej trzydzieści zmienili nas, pilnujących, kolejni koledzy z wydziału LW07; pożegnałam się i poszłam na dworzec. O dziwo, świeciło słonko. Szybko złapałam pociąg i w ciągu pół godziny byłam w Brukseli.

 

To był owocny dzień, w tym sensie, że poczułam się częścią wydziału i uwierzyłam, że tak może być częściej. Tak, chciałabym pracować, ucząc studentów, jak przed laty.

 

A oprócz tego dostał mi się wczoraj ból gardła i brzucha; wirusy nie śpią. Dzisiaj już trochę wydobrzałam i piszę te słowa z mojego bezpiecznego, ciepłego łóżka, po powrocie z lokalnej kawiarni, gdzie spędziłam czas z Ju., która zauważyła, że dawno się nie widziałyśmy, więc czas już wypić razem kawę. I to była prawda. Pijmy razem kawę póki można, bo świat skręca w niedobrą stronę.

 

 *chodzi o "Fenomenologię percepcji" rzecz jasna...

 
26 stycznia 2025   Dodaj komentarz
o sobie   świat   studia  

Zima, nieoczekiwanie

Spadł śnieg, zaskoczenie i radość. Trochę poniżej zera. Już trzeci dzień ziemię kryje śnieg i trzyma mróz.

 

Służby miejskie nie zebrały śmieci wystawionych w czwartek; w całym mieście stoją takie bezradne, brązowe worki. Moje znalazły przystań w garażu, administratorka domu ponaglała mnie, żebym je sprzątnęła.

 

Ta zima zaraz zniknie, ale na razie niech sobie trwa. To wspomnienie dzieciństwa. Śnieg i mróz robią mózgowi cudowne rzeczy.

 

 
11 stycznia 2025   Dodaj komentarz
świat  

Rysunki paproci

Musiałam dziś, w pierwszym dniu roboczym po świętach, pojechać po pomoc informatyczną. Uwinęłam się szybko; wracałam jeszcze przed dziewiątą. Było bardzo rześko, trochę poniżej zera. I na ciemnych maskach samochodów, które parkują przy ulicy prowadzącej z przystanku tramwajowego do mojego, ten lekki mróz wymalował liście paproci - jak to mróz. Szłam i podziwiałam: lodowe malunki lśniły w niskim słońcu.

 

 
03 stycznia 2025   Dodaj komentarz
świat  

Słodkiego

 
27 grudnia 2024   Dodaj komentarz
świat  

Powrót na Północ

Tydzień po wyjeździe na północ Belgii wyruszyłam na południe Europy. A po sześciu dniach wróciłam na północ Europy. I dalej tu jestem.

 

Wysepka i zatoczka

 

To lokalne nazwy przystanków tramwaju - La Isleta oraz Albufereta. Obie prowadzą na plażę, znaną mi od lat.

 

Strażnik La Islety - od lat

 

Czyli powtórzyłam szaleństwo (finansowe, bo tanio nie jest) wycieczki sprzed roku i poleciałam do Alicante; jednak człowiek potrzebuje słońca.

 

Przystanek tramwajowy La Isleta widziany z góry nocą

 

Wynajęłam sobie airbnb: mieszkanko na jedenastym piętrze wieżowca - z olśniewającym widokiem na morze, w pobliżu przystanku La Isleta. Ten widok zmieniał się zależnie od pogody i pory dnia, a morze ujawniało swoje zielone płycizny i błękitne głębie.

 

 

Pojechałam, żeby oderwać się od codzienności i trochę odsapnąć. Choć zabrałam ze sobą robotę, kurs językowy i kurs robienia prezentacji (nie cierpię PowerPointa, ale czasem trzeba, więc chciałam dowiedzieć się, jak). Wszystko to spakowałam. Dorzuciwszy też parę ubrań, w tym gruby dres, jako że rok tem bardzo zmarzłam w hotelu bez ogrzewania.

 

Nowa ławeczka na Albuferecie, a jaki piękny kolor

 

Tak się składa, że w Mieście Słońca czuję się jak w domu, bo i znam je od lat. Jest mi dobrze, nie spieszę się i nie mam do siebie pretensji, że nie nadążam. Lubię jeździć tramwajami i autobusami też. Lubię usiąść pod palmą. Z jakiegoś ezoterycznego powodu lubię przebywać na półkuli zachodniej.

 

W pierwszą noc po przyjeździe (lot był dobry) przespałam dziesięć godzin; było mi to potrzebne, podobnie, jak wylegiwanie się w wannie. Elektryczny bojler miał niewielką pojemność, więc dolewałam wody ugotowanej w czajniku, ale to nic.

 

Mój blok miał regulamin wewnętrzny

 

W zasadzie nie zrobiłam wiele: poszłam na zakupy do niezawodnej Mercadony, wyszłam dwa razy na kolację, wypiłam dobre białe wino Marina Alta (rocznik 2023), pojechałam na odległy przystanek, a potem szłam wzdłuż plaży, starając się oddychać i nie myśleć za dużo.

 

 To nie Fiji - widok w stronę EL Campello

 

Rano i wieczorem brodziłam w morzu na ulubionej plaży Albufereta. Morze miało jakieś siedemnaście stopni, praktycznie tyle, co powietrze. Można by się nawet w nim zanurzyć.

 

Muchavista w tym roku szmaragdowa

 

Było kilku śmiałków. Była pani medytująca na piasku. Była też inna, opalająca się topless. Pojedyncze osoby, bez typowych dla lata tłumów.

 

 Pochmurne niebo nad Albuferetą

 

Wstąpiłam do sklepu klubu piłkarskiego Hercules C.F., mieszczącego się przy znanym nam już stadionie Jose Rico Pereza, żeby kupić Jotowi bluzę, a wyszłam jeszcze z kompletem treningowym. Niebieskie, czerwone, czarne - Jot się bardzo ucieszył, czyli było warto.

 

 

Co do wydarzeń kulturalnych - nie poszłam na spotkanie autorskie z pisarką, choć przelotnie chciałam, za to odwiedziłam muzeum Mubag. W zeszłym roku obejrzałam tam wystawę grafik Dalego; w tym roku czekała mnie duża wystawa malarstwa Juana Navarro Ramóna. Navarro urodził się w pobliskiej Altei; w późniejszych latach działał głownie we Francji, kolegując się z Picassem i wielu innymi. Na koniec wrócił do Hiszpanii, do Barcelony. Ta wystawa nazywa się "Mujeres" - "Kobiety". Starsze obrazy są pełne (so)czystych kolorów, a malarzowi pozuje głównie jego żona. W późniejszym okresie Navarro staje się abstrakcjonistą, postaci kobiet ewoluują i stają moim zdaniem co nieco alegoryczne.

Mujeres

 

Jeżdżąc komunikacją miejską (a jest ona świetna i tania), nasłuchałam się, jak zawsze, rozmaitych rozmów, które wywarły na mnie wrażenie. Pewna pani w tramwaju, przez telefon powtarzała, że wszyscy jesteśmy równi. Todos somos iguales. Tak, wbiło mi się to w pamięć. W innym tramwaju byłam świadkinią dialogu między starszą, drobną panią, a młodą dziewczyną, zapewne z Ameryki Południowej. Starsza Hiszpanka powtarzała, że kobieta musi pracować (fuera, poza domem), że musi mieć swoje pieniądze, że musi pracować gdziekolwiek, żeby być niezależną. Że ona to zrozumiała, choć jej rodzice, inaczej niż dla jej braci, nie przewidzieli dla niej możliwości studiowania. Młoda rozmówczyni powiedziała, że jest bez dokumentów (sin papeles), na co starsza pani odparła, że dobre byłoby nawet sprzątanie w warsztatach samochodowych, zanim się zdobędzie dokumenty.

 

Miała rację, tak. Panią być, czyli mieć pieniądze.

 

Domowe spaghetti z widokiem

 

Jako że jestem niemal stąd, pytają mnie czasem o drogę. Tym razem starsi państwo ("pani stąd?") pytali o Mercado Central, z którego wyszłam chwilę wcześniej z zakupioną kawą Barrocco. - Prosto i w prawo, to niedaleko - odpowiedział mój język, zanim pomyślała głowa. Niezbadane są ścieżki neurolingwistyczne.

 

 Mercado Central gotowy na święta

 

Nie chciało mi się wracać do domu, ale przecież trzeba, a zresztą najlepszą częścią podróży jest właśnie powrót. Nałapałam słonka, co jest niezbędne dla duszy; wróciłam do deszczu i zimna - było 4 stopnie Celsjusza. W grudniu Belgia miała zaszczyt dostać jedynie sześć godzin słoneczka.

 

Opuściłam mieszkanie na jedenastym piętrze, zapomniawszy o saszetce na drobiazgi, którą przed laty zrobił dla mnie mój synek Jot. Może odeśle mi ją właścicielka mieszkania.

 

Dres okazał się niepotrzebny, było mi ciepło. Pogoda była dla mnie miła, choć dwa dni pochmurne pokropiły mnie nawet przelotnym deszczem (pięć kropli na nos...).

 

Dzień się kończy na Albuferecie

 

 I noc tamże

 

(Muszę dodać, że fascynująco wyglądały chmury widziane z samolotu, dwukrotnie. Wydawało się, że to śnieg, całe góry śniegu, po których jakiś olbrzym jeździł na nartach. Widoczne też były z góry odciski ogromnych ptasich łap. To oczywiście tylko moja wyobrażnia, ale... Pireneje w ciągu sześciu dni, jakie dzieliły moje podróże, pokryły się rzeczywiście śniegiem).

Ta wyprawa to był prezent dla siebie samej na święta i koniec roku. Rok 2024 był bardzo trudny i wyczerpał mnie fizycznie; nie zapłacił mi za wysiłki i nie głaskał po głowie.

 

Niech 2025 będzie dla mnie i dla Ciebie, Czytelniku, czasem wytchnienia, gdy wszystko będzie przychodzić lekko i bez przekraczania siebie. I niech świat będzie dla nas łaskawy.

 
21 grudnia 2024   Dodaj komentarz
o sobie   świat  
< 1 2 3 4 5 6 7 ... 27 28 >
Albonubes | Blogi