Zimno i wieje
Sobota meczowa, matka futbolowa. Pojechaliśmy daleko, daleko, żeby rozegrać mecz z I drużyną ligi. Przewidywane lanie dostaliśmy w IV kwarcie.
Z plusów - świeciło słońce, nie padał deszcz. Zawsze wyjeżdżam na mecze przekonana, że ubrana jestem ciepło, wystarczająco. Tym razem miałam też ciepłą wodę w termosie i pieniążka na zakup kawy. I jak zwykle okazało się, że przestrzeliłam znacząco. Zmarzłam od wiatru, zmarzłam niemiłosiernie. Tuż za boiskiem znajduje się farma watraków, i wiatraki te furczały, czyli wiatr był mocny. Kawy wypiłam dwie, toaletę odwiedziłam też dwa razy.
Wracaliśmy zbiorkomem, bo dojazd taksówką okazał się być bardzo drogi. Wszystko podrożało niebotycznie.
Gdybym wierzyła w życie po życiu, rada byłabym wierzyć szczególnie, że specjalne miejsce jest zarezerwowane w raju dla futbolowych matek, w nagrodę za wszystkie cierpienia dojazdów, przeżyte porażki, przemoczone buty, poczerwieniałe od wiatru nosy...
Dodaj komentarz