Wypruwanie żył
Miałam sen, a właściwie koszmar. Koszmary miewam przez większość życia, najgorsze prześladowały mnie w dzieciństwie, potem nauczyłam się je oswajać, opanowywać strach, który mnie podczas takich snów dopadał: ja nad nim panowałam.
Ten sen był jednym z najgorszych, także dlatego, że zanosił się na zupełnie niewinny.
Szłam sobie w szary dzień, pod szarym niderlandzkim niebem. Wiedziałam, że idę do biura nieruchomości, żeby rozważyć kupno mieszkania, żeby wreszcie zabezpieczyć sobie stan posiadania, na spokojną starość. Droga wiodła lekko pod górę, jako że szłam w stronę klubu sportowego, dokąd chodzę na siłownię i gdzie zapisywałam Jota na piłkę nożną. Kiedy weszłam do biura, z przerażeniem zaważyłam, że całą moją długą trasę znaczy ciemna krew, która ścieka mi ciągle z lewej ręki. Aż zabolała mnie żyła, z której przed miesiącem pobrano mi krew do badań - a więc cały czas ciekła! Płynęła aż na buty, które kleiły się do podłogi. Było mi wstyd, a jednocześnie bałam się, że zemdleję od upływu krwi.
Gdzieś obok mnie stała Jo., moja siostra, ale przecież to ze mnie wyciekało życie. I wiedziałam dobrze, czemu wycieka: bo musiałam i muszę bezustannie pracować, żeby zabezpieczyć sobie byt. I to wszystko wyssało ze mnie siły.
I to był bardzo prawdziwy sen.
Obudziłam się w okropnym stanie, zlana potem, zdyszana i z galopującym tętnem; nie wiem, co tu było powodem, a co skutkiem.
W rzeczywistości jednak na mieszkanie mnie nie stać, na kredyt jest za późno, a żyły mam delikatne. Tak to życie wysysa ze mnie siły dzień po dniu.
Dodaj komentarz