Wygoda
Rano zbudziły mnie głodne koty. Do chwili pobudki miałam jeszcze kwadrans, ale nolens volens wypełzłam z wyrka na bolących stopach, nasypałam przygłupom chrupek i wlazłam do wanny. Umyłam szybko łeb, wytarłam z grubsza i poszłam do kuchni pić kawkę. Przy konsumpcji kanapki towarzyszył mi najmłodszy, nienażarty kot (był pasztet drobiowy).
Kiedy już wyschłam i wyszorowałam zęby, przyjechała taksówka i pomknęliśmy na lotnisko. Gdzie odbierałam Jota.
Pogoda była średnia - od tego uzależniałam zamowienie taksówki. Mam poczucie winy, wydając bezsensownie pieniądze. (Wcale nie! Wcale nie bezsensownie! Oszczędzam czas, nie czekam w chłodzie na przystanku - dzisiaj niedziela, autobusy jeżdżą rzadko).
Tym razem poszło gładko i płacąc, nie zgubiłam karty. Co mi się przydarzyło w grudniu.
Jot przyleciał i jest. Za oknem zero, czyli zimno jak na tutejsze warunki.
A mnie jest trudno, by pamiętać o przyjemnościach, udogodnieniach, a nawet rehabilitacji, której potrzebuję na co dzień - coś jak z tą taksówką, po cichu uważam, że to zbytek. Dużym wysiłkiem zdobyty aparat do masażu limfatycznego powinien warczeć codziennie. Balsam do ciała - powinnam nim smarować skórę po masażu - leżał sobie w koszyczku koło łóżka od miesięcy, kiedy szczęśliwie znalazłam go podczas porządków. Dobrze się stało, bo niedługo traci ważność, a to porządny balsam, i nie był raczej tani.
Dodaj komentarz