Weź (swoje) ciało na plażę
Dzisiaj niedziela, czyli dzień ćwiczeń w plenerze. Od września, wraz z siostrą, chodzimy na miejscową siłownię pod chmurką. Zanotowałam w tym czasie dużą poprawę wydolności i siły. Żartobliwie nazywam to przygotowaniem beach body na sezon letni, na czas wygrzewania się na białym piasku plaży. Ale rzecz nie w tym, by wyglądać, lecz - żeby czuć się dobrze. Nasza kultura pozwala na ocenianie innych na podstawie tego, co najłatwiej dostępne zmysłom, przede wszystkim wzrokowi, i rzadko sięga dalej. Jestem w trakcie nauki, której celem jest, by mieć na takie opinie wywalone. Postępy są znaczne.
W niedziele chodzimy więc na darmową siłownię pod chmurką, niczym emerytki, by ćwiczyć na tym czy innym urządzeniu. Biegam też wokół placu i pilnuję tętna (powinno być poniżej 171). Jeżeli plan dnia na to pozwala, sama organizuję jeszcze drugie wyjście w środku tygodnia; jadę na siłownię rowerem. Nie kosztuje to w istocie nic, a poprawia samopoczucie. Moim celem od początku było nieściganie się z nikim i o nic; niezmuszanie się do ekstremalnego wysiłku; niepopadanie w przesadę. Nie jestem żadną kandydatką na gwiazdę Instagrama. W domu skromnie podnoszę sztangę, która nie waży nawet 15 kilo. Nikt mnie nie pogania, nie krytykuje i nie obserwuje: wspaniała sprawa.
Jestem mózgowcem, wszystko analizuję po tysiąc razy i do bólu. Dlatego wysiłek fizyczny przynosi mi niewypowiedzianą ulgę. Mogę skupić się na oddechu, tempie i bólu, który nie ma nic wspólnego z bólem istnienia.
Mam od urodzenia problem z luźnymi stawami: łatwo ulegają przemieszczeniu, a im jestem starsza, tym bardziej bolą. Czasem ćwiczenia przynosza ulgę, a czasem zaostrzają problem. Zatruwa mi codzienność wypadająca żuchwa, kolano i bark, a ostatnio także kciuk niedominującej ręki. To geny, które zresztą przekazałam dalej. Próbuję to opanować, zapobiec pogorszeniu, zrehabilitować. Taka jest, średniej wielkości, moja ambicja.
Na zdjęciu róża włochata albo jadalna, źródło najpiękniejszego zapachu, jaki znam. Róże nadal kwitną - ze względu na pewne opóźnienie wegetacji w tym roku. Pierwszy raz zobaczyłam i powąchałam róże jadalne, gdy - mając 6 lat w roku 1980 - znalazłam się nad polskim morzem.
I tak róże umilają nam drogę na siłownię i z powrotem. Są też jaśminy, lipy i akacje. Ciepły, przedletni czas.
Dodaj komentarz