W mieście dajmy na to L.
Z rana pojechałam do L., miasta, w którym mieści się weekendowa szkoła polska. Czyli jechałam w interesach.
Wsiadłam do autobusu linii 316, który mknie przez rozmaite flamandzkie wioseczki, by dojechać do większego ośrodka - Louvain. Po drodze... po drodze rozpoznawałam te wszystkie małe miejscowości, Moorsel, Bertem, Leefdaal... Każde kojarzy mi się z poprzednim sezonem futbolowym i wszystkimi tymi porażkami, które co gorsza łączyły się najczęściej z ulewami. Bertem-Leefdaal.: przegraliśmy chyba 1:10, przy czym towarzyszyło temu oberwanie chmury. Ale za to sędzia gratulował nam dobrej gry. W Moorsel starliśmy się z miejscową drużyną, a jej kibice ciskali w naszą stronę rasistowskie wyzwiska. Skończyło się to rozprawą przed sądem federacji piłki nożnej. W sądzie wygraliśmy, wtedy - na boisku - sędzia przerwał mecz. I tak dalej. Jot w tym wszystkim się hartował, ale żal mi go było nie raz i nie dwa, bo gorzki smak porażki doprawiony był jeszcze zimnym deszczem i wrogością przeciwnika.
A w Louvain jesień i piękne, dziewicze kasztany.
Dodaj komentarz