W kinie jak w życiu
Od tygodnia budzę się z bolącą głową i próbuję wyczaić, o co chodzi.
Wczoraj zmusiłam się, żeby pójść do kina. Typowe, znaczy, chciałam iść na pewien film dla dzieci, którego recenzja wyglądała obiecująco, ale nie miałam siły, by się zwlec. Jednak w końcu ruszyłam w drogę, a droga jest prosta i liczy sobie dwa kilometry. Po drodze podziwiałam jesienne liście i walczyłam z zawrotami głowy. To pewnie zatoki - zatkane od kwasu żołądkowego, który wędruje aż tak daleko, gdy śpię.
Przed kinem kolejka była nieoczekiwanie długa. I gdy tak stałam, zobaczyła mnie i do mnie dołączyła Ju., z która i tak umówiona byłam na niedzielę. I tak poszłyśmy do kina we dwie, choć mamy łącznie 101 lat, a film był dla dzieci od lat 6.
Film o dzikim robocie wychowującym gąsiątko nie rozczarował - traktował o trudach rodzicielstwa. "Do tego się nie można przygotować - mówi oposica, matka siedmiorga - trzeba improwizować."
Dziś dalej walczę z wydzieliną z zatok, między innymi za pomocą inhalatora dla astmatyków. Mam czasem dość, zwłaszcza słabości swojego ciała.
Dodaj komentarz