Sobota październikowa
Jakoś doturlałam się do L. Było ciemno, gdy łapałam autobus miejski, a jasno, gdy wysiadałam z pks-u. Obserwacja tutejszych dziesięciolatków uczących się języka polskiego była dla mnie czymś frapującym. Trzeba pamiętać, że te dzieci - z rodzin mieszanych albo polskich, ale na obczyźnie - władają kilkoma językami. Polski jest tylko jednym z nich. Nauczyciel szkoły sobotniej musi rozważyć, czy chce osiągnąć coś, co nazywa się "realizacją programu" - skrupulatnie przekazać wiedzę i wyćwiczyć struktury - czy też zapoznać uczniów z językiem tak, by chciały go używać. Ja głosuję za tym drugim, i pani, którą obserwuję również.
Mój kłopot polega na tym, że ci uczniowie są młodsi, niż grupy, z którymi umiem pracować. I że potrzebuję aż 90 godzin - czego nie uda mi się wcisnąć w plan przed końcem roku akademickiego. Będę potrzebowała drugiej szkoły, najlepiej średniej. Entretemps - druga szkoła mi odmówiła.
Na szczęście dobrze mi idzie ostatnio kierowanie się maksymą "miej wy%&**@ - będzie ci dane" - czyli, innymi słowy i bardziej parlamentarnie: co ma być, to będzie.
A teraz sobota, mój dzień, mój od dnia narodzin, a celebruję go pod kołdrą. Ciało się napracowało i teraz odpoczywa.
Dodaj komentarz