Powrót na Północ
Tydzień po wyjeździe na północ Belgii wyruszyłam na południe Europy. A po sześciu dniach wróciłam na północ Europy. I dalej tu jestem.
Wysepka i zatoczka
To lokalne nazwy przystanków tramwaju - La Isleta oraz Albufereta. Obie prowadzą na plażę, znaną mi od lat.
Strażnik La Islety - od lat
Czyli powtórzyłam szaleństwo (finansowe, bo tanio nie jest) wycieczki sprzed roku i poleciałam do Alicante; jednak człowiek potrzebuje słońca.
Przystanek tramwajowy La Isleta widziany z góry nocą
Wynajęłam sobie airbnb: mieszkanko na jedenastym piętrze wieżowca - z olśniewającym widokiem na morze, w pobliżu przystanku La Isleta. Ten widok zmieniał się zależnie od pogody i pory dnia, a morze ujawniało swoje zielone płycizny i błękitne głębie.
Pojechałam, żeby oderwać się od codzienności i trochę odsapnąć. Choć zabrałam ze sobą robotę, kurs językowy i kurs robienia prezentacji (nie cierpię PowerPointa, ale czasem trzeba, więc chciałam dowiedzieć się, jak). Wszystko to spakowałam. Dorzuciwszy też parę ubrań, w tym gruby dres, jako że rok tem bardzo zmarzłam w hotelu bez ogrzewania.
Nowa ławeczka na Albuferecie, a jaki piękny kolor
Tak się składa, że w Mieście Słońca czuję się jak w domu, bo i znam je od lat. Jest mi dobrze, nie spieszę się i nie mam do siebie pretensji, że nie nadążam. Lubię jeździć tramwajami i autobusami też. Lubię usiąść pod palmą. Z jakiegoś ezoterycznego powodu lubię przebywać na półkuli zachodniej.
W pierwszą noc po przyjeździe (lot był dobry) przespałam dziesięć godzin; było mi to potrzebne, podobnie, jak wylegiwanie się w wannie. Elektryczny bojler miał niewielką pojemność, więc dolewałam wody ugotowanej w czajniku, ale to nic.
Mój blok miał regulamin wewnętrzny
W zasadzie nie zrobiłam wiele: poszłam na zakupy do niezawodnej Mercadony, wyszłam dwa razy na kolację, wypiłam dobre białe wino Marina Alta (rocznik 2023), pojechałam na odległy przystanek, a potem szłam wzdłuż plaży, starając się oddychać i nie myśleć za dużo.
To nie Fiji - widok w stronę EL Campello
Rano i wieczorem brodziłam w morzu na ulubionej plaży Albufereta. Morze miało jakieś siedemnaście stopni, praktycznie tyle, co powietrze. Można by się nawet w nim zanurzyć.
Muchavista w tym roku szmaragdowa
Było kilku śmiałków. Była pani medytująca na piasku. Była też inna, opalająca się topless. Pojedyncze osoby, bez typowych dla lata tłumów.
Pochmurne niebo nad Albuferetą
Wstąpiłam do sklepu klubu piłkarskiego Hercules C.F., mieszczącego się przy znanym nam już stadionie Jose Rico Pereza, żeby kupić Jotowi bluzę, a wyszłam jeszcze z kompletem treningowym. Niebieskie, czerwone, czarne - Jot się bardzo ucieszył, czyli było warto.
Co do wydarzeń kulturalnych - nie poszłam na spotkanie autorskie z pisarką, choć przelotnie chciałam, za to odwiedziłam muzeum Mubag. W zeszłym roku obejrzałam tam wystawę grafik Dalego; w tym roku czekała mnie duża wystawa malarstwa Juana Navarro Ramóna. Navarro urodził się w pobliskiej Altei; w późniejszych latach działał głownie we Francji, kolegując się z Picassem i wielu innymi. Na koniec wrócił do Hiszpanii, do Barcelony. Ta wystawa nazywa się "Mujeres" - "Kobiety". Starsze obrazy są pełne (so)czystych kolorów, a malarzowi pozuje głównie jego żona. W późniejszym okresie Navarro staje się abstrakcjonistą, postaci kobiet ewoluują i stają moim zdaniem co nieco alegoryczne.
Jeżdżąc komunikacją miejską (a jest ona świetna i tania), nasłuchałam się, jak zawsze, rozmaitych rozmów, które wywarły na mnie wrażenie. Pewna pani w tramwaju, przez telefon powtarzała, że wszyscy jesteśmy równi. Todos somos iguales. Tak, wbiło mi się to w pamięć. W innym tramwaju byłam świadkinią dialogu między starszą, drobną panią, a młodą dziewczyną, zapewne z Ameryki Południowej. Starsza Hiszpanka powtarzała, że kobieta musi pracować (fuera, poza domem), że musi mieć swoje pieniądze, że musi pracować gdziekolwiek, żeby być niezależną. Że ona to zrozumiała, choć jej rodzice, inaczej niż dla jej braci, nie przewidzieli dla niej możliwości studiowania. Młoda rozmówczyni powiedziała, że jest bez dokumentów (sin papeles), na co starsza pani odparła, że dobre byłoby nawet sprzątanie w warsztatach samochodowych, zanim się zdobędzie dokumenty.
Miała rację, tak. Panią być, czyli mieć pieniądze.
Domowe spaghetti z widokiem
Jako że jestem niemal stąd, pytają mnie czasem o drogę. Tym razem starsi państwo ("pani stąd?") pytali o Mercado Central, z którego wyszłam chwilę wcześniej z zakupioną kawą Barrocco. - Prosto i w prawo, to niedaleko - odpowiedział mój język, zanim pomyślała głowa. Niezbadane są ścieżki neurolingwistyczne.
Mercado Central gotowy na święta
Nie chciało mi się wracać do domu, ale przecież trzeba, a zresztą najlepszą częścią podróży jest właśnie powrót. Nałapałam słonka, co jest niezbędne dla duszy; wróciłam do deszczu i zimna - było 4 stopnie Celsjusza. W grudniu Belgia miała zaszczyt dostać jedynie sześć godzin słoneczka.
Opuściłam mieszkanie na jedenastym piętrze, zapomniawszy o saszetce na drobiazgi, którą przed laty zrobił dla mnie mój synek Jot. Może odeśle mi ją właścicielka mieszkania.
Dres okazał się niepotrzebny, było mi ciepło. Pogoda była dla mnie miła, choć dwa dni pochmurne pokropiły mnie nawet przelotnym deszczem (pięć kropli na nos...).
Dzień się kończy na Albuferecie
I noc tamże
(Muszę dodać, że fascynująco wyglądały chmury widziane z samolotu, dwukrotnie. Wydawało się, że to śnieg, całe góry śniegu, po których jakiś olbrzym jeździł na nartach. Widoczne też były z góry odciski ogromnych ptasich łap. To oczywiście tylko moja wyobrażnia, ale... Pireneje w ciągu sześciu dni, jakie dzieliły moje podróże, pokryły się rzeczywiście śniegiem).
Ta wyprawa to był prezent dla siebie samej na święta i koniec roku. Rok 2024 był bardzo trudny i wyczerpał mnie fizycznie; nie zapłacił mi za wysiłki i nie głaskał po głowie.
Niech 2025 będzie dla mnie i dla Ciebie, Czytelniku, czasem wytchnienia, gdy wszystko będzie przychodzić lekko i bez przekraczania siebie. I niech świat będzie dla nas łaskawy.
Dodaj komentarz