Po feriach wiosna
Ferie skończyły się, co oznacza w praktyce, że pociągi wróciły do normalnego kursowania. Czyli dojeżdżam metrem do węzła komunikacyjnego - stacji S. - i łapię podmiejski.
Jeżdżę w tym kieracie już kilka lat i na tyle regularnie, że rozpoznaję towarzyszy podróży. Wszyscy tkwimy w tym schemacie porannych pielgrzymek.
Usiadłam sobie na brzegu fotela, pierwszego w przedziale - wszak jadę tylko dwie stacje, to jest raptem osiem minut.
Spojrzałam do przodu - ponad najbliższe siedzenie. Między zagłówkiem a oparciem jest pusta przestrzeń i widzę, że pan siedzący przede mną czesze sobie brodę, nastepnie pryska ją pachnącym płynem w atomizerze, a potem zerka w telefon. Ogląda siebie? Potem filmiki z kotami. Towarzysz podróży.
Potem dzień przebiegał normalnie. Do mojego biura wstapiła G. - zgodnie stwierdziłyśmy, że wiosna trwa, ale wyginęły zapylacze.
Dzisiaj wracałam z zakupami pieszo z lokalnego supermarketu wzdłuż dzikich trawników przyozdobionych mleczami. Obserwowałam je uważnie - wszak to kwiaty-emblematy Zo. - i nie zauważyłam ani jednego trzmiela, ani jednej pszczoły. Mimo że słonko przyjemnie świeciło, a mniszki złociły się z całych sił, przymilając się do zapylaczy.
Czyli ludzkość za kilka lat wymrze.
Dodaj komentarz