Lipcowy deszcz
Pada, bez wątpienia pada. Dni są słoneczne i burzowe, jak to w lipcu. Deszcz, który kapie na rozgrzany, pachnący latem asfalt, dobrze koreluje z moim nastrojem. Jestem zmęczona po całym roku pracy. Powietrze pachnie lipami.
Dziś odwiedził nas pan, który pierze dywany i meble tapicerowane. Pan mieszka w Niderlandach i jest Polakiem. Porozmawialiśmy o spisku kowidowym i szczepieniach, buldożkach francuskich i weterynarzach, o supermarketach i warzywach. Pan przyjeżdża do mnie co rok. Po jego wyjeździe meble wyglądają wyraźnie młodziej. A ja myślę sobie, że każdego trzeba brać takim, jaki jest. Mówią, że jestem dobrym słuchaczem, więc pan długo i szczegółowo opisywał mi problemy z pieskiem, kolanem i wyjazdami na ryby.
Ale przez deszcz trawa nieskoszona. Cóż, pszczoły mają jadłodajnię. Może moi sąsiedzi przeżyją fakt, że trawa jest "previsoka". A jeżeli nie, to napiszą tłusty donos do zarządcy budynku. Bon.
Mam chwilkę (czas wolny) na przemyślenia, więc sobie przemyślałam swoje życie zawodowe. Jeszcze chciałabym czegoś od tego życia, to prawda. Chciałabym wykorzystać moje umiejętności w celach praktycznych - i dzięki temu cieszyć się pracą i zarabiać na życie jednocześnie. Czytaj: robić, co umiem i mieć z tego pieniądze. Robić, co jest zgodne z moim temperamentem i naturą, a także wykształceniem. Od lat nie umiem takiej pracy znaleźć - być może to jakiś mój wewnętrzny feler. Ale powoli, wewnętrznie, szykuję się do takiej zmiany. Do powrotu. Do siebie. Bo w życiu trzeba tez karmić siebie, a w karmieniu nie chodzi tylko o chleb ("nie samym chlebem" itd. - Jezus z Nazaretu). Mam też wyższe potrzeby typu kultura (kino i teatr, a przede wszystkim CZYTANIE). Takie rzeczy wymagają środków. Kto mi je zapewni, jeżeli nie ja? Ja, wnuczka rolników, córka robotników, filolog, absolwentka najstarszego uniwersytetu w Europie Środkowej, dawna wykładowczyni największego polskiego uniwersytetu.
Dodaj komentarz